„Przeznaczenie”
Aleksandry
Ból to ta książka, po którą sięgnęłam wyjątkowo chętnie, z wyjątkowo
szczerym uśmiechem. Myślę, że tytuł jest znany naprawdę sporej ilości
osób,
które chętnie odwiedzają różne blogi, a co ważniejsze – księgarnie i
portale
literackie. Oraz oczywiście Prozaików, bo właśnie ta książka była główną
nagrodą w pierwszym konkursie literackim tutaj organizowanym.
Stracić kogoś to jakby stracić kawałek samego siebie. Wiesz, Eve... chyba niewiele we mnie już zostało do stracenia.
Książka,
tak samo jak miliony innych, zaczyna się prologiem. I choć ten jest tak samo
jak inne pełen niezrozumiałości, to jednak od razu zaczyna się akcja. Spotykamy
tam Eve Daniells, główną bohaterkę, która idzie do domu swojej wysoko
postawionej w społeczeństwie babci – ta organizuje jej Rytuał Przebudzenia,
czyli za pomocą różnych specyfików wyzwala w niej Moc i życie nastolatki
wywraca się do góry nogami. Typowe.
Miałam w tamtej chwili jedno marzenie: pozbyć się myśli. Na chwilę. Na kilka minut. Na zawsze.
Autorka
wybrała dla siebie trudną tematykę. Historie pełne nadprzyrodzonych mocy, magii,
dziwnych stworów i niewyjaśnionych zjawisk niemal zawsze są do siebie podobne;
wszędzie chyba można znaleźć bohatera wybranego, przeznaczonego, naznaczonego…
Myślę jednak, że plusem „Przeznaczenia” jest to, iż Ola postawiła na prostotę –
w tekście nie spotykamy żadnych wampirów czy wilkołaków, nie ma mowy o wróżkach
albo gnomach. Nie przenosimy się nawet w czasie do odległych lat – wciąż
pozostajemy w XXI wieku.
- Co mam robić? (...)
- Żyj.
Po
przeczytaniu
kilku pierwszych rozdziałów (omijając prolog) można by powiedzieć,
że „Przeznaczenie” to powieść kryminalna: Eve najpierw ucieka do swojego
przyjaciela Nathaniela, ci później zostają napadnięci przez podejrzanych
typów,
pobici. W tamtej sytuacji Eve po raz pierwszy używa swojej Mocy, parząc
dłońmi jednego z napastników, pokazując tym samym, że mamy jednak do
czynienia z czymś fantastycznym. Całe przedsięwzięcie dziwnym trafem
nagrywane
jest na kamerze, którą trzyma inny z oprawców. I właśnie dlatego, że
Daniells
próbowała się bronić, że nieświadomie wykorzystała swoją siłę w obliczu
zwykłych śmiertelników – zostaje zesłana do obozu resocjalizacyjnego,
gdzie
akcja rozgrywa się przez resztę książki, choć nikt konkretnie nie wie, w
jakim
miejscu się on znajduje.
Może bez wiary w wyższą siłę, która nad nami czuwa, pozostałoby nam tylko szaleństwo?
Myślę,
że „Przeznaczenie” śmiało można nazwać powieścią o przetrwaniu, bo przecież
sama główna bohaterka już od samego początku jest prześladowana. Jej
nadzwyczajnie silne Moce przyciągają do niej same kłopoty, wzbudzają zazdrość u
Księcia – tajemniczego pana całego magicznego świata – z którym później musi
się zmierzyć w pojedynku. Jest to także historia o całej plątaninie uczuć, w którą
wpada Daniells, a która z czasem przygniata ją samą, a czytelnikowi miesza w
umyśle. Z jednej strony emocje do swojego przyjaciela Nate’a, który czasem
wydaje się być kimś więcej niż przyjacielem, a z drugiej – te do dopiero co poznanego
Elijaha, także wychowanka obozu, tamtejszego przystojniaka, pragnącego dziwnym i podejrzanym
trafem pomóc dziewczynie. Książka uczy pewności siebie, wytrwałości i pokazuje dojrzały styl autorki.
Chciałam tylko przez całe wieki na niego patrzeć i obserwować, jak on patrzy na mnie. Problem w tym, że wieczność to bardzo długo.
Cała
książka ma wiele wątków, które chciałabym tutaj poruszyć. Sądzę, że na uwagę
jednakże zasługuje sama Eve, jej zachowanie. Autorka napisała historię właśnie z
jej punktu widzenia, co sprawia, że możemy ją bardzo dobrze poznać. Doskonale
wiemy, co dzieje się w jej duszy, dowiadujemy się o każdej rozterce w jej sercu
z naprawdę dobrze napisanych opisów uczuć. Ola bardzo umiejętnie umieściła w
powieści wszystko to, co było w tej sferze potrzebne. Nie zanudziła, ale w
interesujący sposób przekazała złość, nikłe chwile radości, trochę nadziei albo
słabość. Skupiając się na uczuciach, nie zapomniała też o akcji. To właśnie we
wszystkich wydarzeniach i decyzjach, jakie podejmuje Daniells, możemy poznać jej
charakter, a to w konsekwencji prowadzi nas do tego, że albo ją zaczynami lubić,
albo wręcz przeciwnie. Tymi opisami potrafi wzbudzić najróżniejsze odczucia, od
rozbawienia po wzruszenie.
Głupotą jest bezczynność. (...) Reszta to tylko błędy.
Sama
Eve Daniells wydaje mi się być typowym bohaterem „z jasnej strony mocy”. Jest przesadnie altruistyczna, wie, co ma
wybrać. Jest silna – za silna, mogłoby się wydawać. Stawia innych ponad siebie,
a za swoich przyjaciół byłaby w stanie poświęcić niemal wszystko. Mimo tego że
jeszcze bardziej naraża siebie w oczach władz, stara się o przyjęcie do
podziemnego ruchu oporu przeciwko reżimowi w obozie, tym samym wykrada z
zapasów pielęgniarki insulinę dla chorej siostry Michaela, dowódcy Podziemia. Chciałaby pomóc wszystkim, całemu światu.
To
wszystko sprawia, że Eve jednak wydaje się być momentami zbyt dobra, zbyt odważna, a przez to
nierealistyczna. Według mnie, lepiej byłoby skupić się także na tych gorszych
cechach – albo je w jakiś sposób wyszczególnić.
O
Daniells wiemy wiele po przeczytaniu książki. Wiemy, jaka jest. Ale jak
wygląda? W pamięć w ogóle nie zapadł mi fakt, że Eve ma czarne włosy i kocie
oczy. A może jej włosy są brązowe, a tęczówki zielone? Czy Eve lubi chodzić w
znoszonych trampkach, czy chętnie ubrałaby sobie buty na obcasie? Wydaje się,
że autorka „Przeznaczenia” nieco zapomniała o opisach wyglądu, przyrody,
świata. Były one, owszem. Ale jednak w zbyt małej ilości.
No
i została też reszta bohaterów – choć oni także mają swoje osobowości, to
myślę, że mogłyby być one wyraźniejsze, w szczególności postać Księcia, która choć
bardzo ważna – nieco rozmazana i zbyt zwykła jak na Księcia.
Myśl, że nie mam już prawie nic do stracenia, wydawała mi się wtedy absolutnie wyzwalająca.
Zawsze
twierdziłam, że dobra książka to taka, która wyzwala w czytelniku jakieś
emocje. W moim przypadku tak było – kiedy czytałam powieść Oli, pamiętam, że
chciałam niesłychanie na nią nakrzyczeć za to, że co zrobiła z moim ulubionym bohaterem – Jaredem, punkiem, noszącym charakterystycznego, kolorowego irokeza.
Ta postać niesamowicie ubarwia całą historię.
Tylko bólem zadawanym sobie samej mogłam powstrzymać chęć zadawania bólu innym.
Oceniając,
ba, nawet zabierając się za czytanie „Przeznaczenia”, trzeba wziąć pod uwagę,
że Aleksandra Ból to debiutująca, młoda pisarka. Moim zdaniem jednak Ola
poradziła sobie całkiem dobrze. Trudno wybić się dzisiaj z czymś oryginalnym,
kiedy wokoło jesteśmy otoczeni najróżniejszymi historiami. Ale jeśli autorka w
kolejnej części „Przeznaczenia” zaostrzy wszystko, co się tylko da – będzie naprawdę
bardzo dobrze. Myślę, że trochę warsztatu sprawi, że o Oli usłyszymy jeszcze nie raz –
czego jej życzę, oczywiście.
Dla
kogo
więc jest „Przeznaczanie”? Na pewno dla tych, którzy lubią tajemnice,
bo w
książce jest ich całkiem sporo. Dla tych, którzy szukają siły przyjaźni i
wciągającej fabuły, przepełnionej niekoniecznie pozytywnymi
sytuacjami.
Pozdrawiam,
halska.
Ciekawa recenzja, ale jednak to o uśmiercaniu postaci mogłaś sobie darować. Trochę spoiler wyszedł. Jakbym miała zamiar sięgnąć po tę książkę, mogłabym się trochę obrazić ;D.
OdpowiedzUsuńOsz, faktycznie! o.O mój błąd, wybacz. :D
OdpowiedzUsuńDla mnie recenzja jest bardzo dobra. W pewien sposób zachęciłaś mnie do jej przeczytania i myślę, że kiedyś mi się to uda. Ostatnio chciałam sobie kupić ją w empiku, ale nie mogłam jej znaleźć. (może dlatego, że się spieszyłam..)
OdpowiedzUsuńPs. Jedyne co mi się nie podobało, to właśnie, że powiedziałaś nam o śmierci jednej z postaci i małe literówki w cytatach. :)
Cytaty za moment posprawdzam, a ten spoiler musicie mi wybaczyć - nie pisałam żadnej recenzji od... dwóch lat? ;)
OdpowiedzUsuńJa na pewno ci wybaczę, sama powiem szczerze nigdy nie pisałam recenzji i nie mam raczej zamiaru. :P
UsuńDobrze, że przenieśliście się na blogspot, bo onet mnie odpychał. Napsuł mi mnóstwo krwi... Dodałam Wasz bannerek na www.posegregowane.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że zmiana na blogspot wyjdzie Wam na dobre ;)
OdpowiedzUsuńRecenzja jest bardzo ładna i ciekawa, chociaż przyznaję, ja osobiście mam duży dystans do aż tak młodych autorów. Z jednej strony, jeśli już wydajesz książkę, to w porządku, kiedy chcesz, ale nie powinieneś mieć żadnej taryfy ulgowej, prawda? A nietety większość takich książek jest zwyczajnie kiepska w porównaniu ze starszymi autorami i nie bardzo wiadomo, co tutaj zrobić - w końcu dziewczyna jeszcze młoda, a nuż się wyrobi, tylko ten niesmak pozostaje...
...no, ale skoro zachęcacie, to może jeszcze poczytam "Przeznacznie". Na pewno ta recenzja trochę pomogła ;)
W ogóle bardzo fajna strona, wstawiacie ciekawe artykuły, tylko trochę rzadko - no i czekam na kolejny konkurs!
Kto właściwie towrzy tego bloga, co? Mam wrażenie, że potrzebujecie rąk do pracy...?
Pozdrawiam!, Ariana
Fakt, ale i oni muszą od czegoś zacząć, prawda? To, że się jest debiutantem nie powinno znaczy, że się ma wszystkie furtki otwarte i sukces w kieszeni, jednak sporo daje. Myślę, że na takie powieści należałoby spojrzeć mniej poważnie, a później dać się pozytywnie zaskoczyć. To chyba oczywiste, że starsi autorzy są lepsi - wiadomo, więcej doświadczenia, większy bagaż życiowy. Ja jednak sądzę, że każdy debiutant zasługuje na szansę, gratulacje i uśmiech. W końcu zebranie w sobie odwagi na napisanie coś takiego, wymyślenie i opublikowanie, to jest coś. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe opinie zarówno o recenzji jak i o samym blogu. Odpowiadając na pytanie - na Prozaikach publikuję na razie ja sama, ale mam nadzieję, ze to się zmieni - to dlatego jest tak niewiele na razie postów. A ręce do pomocy przyjmę zawsze, naprawdę. W końcu chodzi o to, żeby się rozwijać, prawda? Jeśli jesteś zainteresowana, to zapraszam do zakładki "dołącz do nas!".
Pozdrawiam,
halska.