Kolejne opowiadanie konkursowe dla Was, już ostatnie tym razem. Przedstawiam Wam pracę Kendry i proszę, żebyście potraktowali ją nieco z przymrużeniem oka - dużo fragmentów musiałam niestety uciąć, dlatego tekst może się w pewnych chwilach wydać się (jeszcze bardziej) dziwny i pokręcony.
Postanowiłam go tutaj wkleić bo - mówcie, co chcecie - dla mnie ma on po prostu duszę i mam nadzieję, że Wy także ją zobaczycie. Nawet jeśli tekst ma sporo wad, to ma także wiele pozytywów i wart jest przeczytania, nawet jeżeli się nie spodoba.
Chciałam jeszcze zwrócić Waszą uwagę na ten pomarańczowy plakat na dole lewej kolumny. Portal Qlturka organizuje pewną akcję, a jedna z czytelniczek poprosiła mnie o zamieszczenie reklamy na Prozaikach - wystarczy kliknąć na miniaturkę i się wszystkiego dowiedzieć. A po jeszcze bardziej szczegółowe informacje zapraszam na stronę internetowa, której adres podany jest na plakacie.
halska.
Chciałam jeszcze zwrócić Waszą uwagę na ten pomarańczowy plakat na dole lewej kolumny. Portal Qlturka organizuje pewną akcję, a jedna z czytelniczek poprosiła mnie o zamieszczenie reklamy na Prozaikach - wystarczy kliknąć na miniaturkę i się wszystkiego dowiedzieć. A po jeszcze bardziej szczegółowe informacje zapraszam na stronę internetowa, której adres podany jest na plakacie.
halska.
Nie ma odpoczynku dla grzeszników
- Kendra -
- Nikt nie wiedział, co Adam miał w walizce – opowiadał
Archer z przejęciem na nieco pulchnej twarzy. Jego bladoniebieskie oczy
obleczone siatką zmarszczek błyszczały z przejęciem, policzek drgał lekko, a
poznaczoną bliznami twarz przeciął niepewny, blady uśmiech. – Ciężka jakaś,
podłużna. Ja myślałem sobie tak – może to wino? Koniak? Nadawałoby się na taką
okazję, ze znajomymi to zawsze bardzo lubimy obchodzić imieniny. Ale z drugiej
strony, przecież coś takiego jest zupełnie nie w jego stylu… Co? Nie. On nie
pije, w ogóle. To dziwne, ale taki już jest. Wieczorem ciągle ją ściskał,
gdzieś na kolanach, taką skórzaną, brązową i chyba… chyba ze złotą klamerką… No,
oczywiście spytałem go, po cholerę mu walizka, przecież trzeba się bawić! –
Archer pokręcił głową z przejęciem i zamachał krótką chwilę rękami, jakby dla
podkreślenia swoich słów. - On na to, że ma tam jakąś ważną robotę, nie
wiedział, gdzie zostawić… No i rzeczywiście miał. Ale skąd by mi to mogło
przyjść do głowy? Jak ktoś mówi, że ma robotę, to sobie myślę papiery, wykresy,
kolumienki i tak dalej, a nie dwururkę, żeby wpakować pierwszemu lepszemu
chłopcu na ulicy, nie?
- To był sztucer. Typowa broń myśliwska. – Pauza. –
Interesujące.
- Ale on nie był myśliwym, na pewno nie! – Archer
niefrasobliwie wzruszył ramionami. – On? Niech skonam, jeśli to prawda, on w
ogóle nie strzelał. Od dzieciaków też się opędzał, swoją drogą, skąd chłopiec
tam się wziął, to za cholerę nie rozumiem. Wie pan, to znaczy wiesz, kto to
był? Może uciekł z domu? Pewnie tak. Mały, duży, czarnuch? Adam go znał? Nie,
nie – odpowiedział sobie mężczyzna. Butelkowo zielony garnitur ciasno opinał
jego sylwetkę, a krawat w pionowe, złote i fioletowe paski odznaczał się na
jego tle. Miał skórę w kolorze miodu, krzaczaste, siwo-brązowe brwi i wyraźnie
farbowane, ciemnorude włosy gładko zaczesane na głowie. - On taki jest, zawsze dobrze wychowany,
znajomego by nie zabił, co to, to nie… Jak to się mówi? Nie ten typ po prostu.
Nie ten typ… tak sobie przynajmniej myślałem. Wszyscy myśleliśmy, a tutaj taka
tragedia. Może się jeszcze coś się wyjaśni, może miał motyw…?
- Mówił, że denerwowało go, jak dzieciak grał. Na
skrzypcach. – Pauza. – To był nieduży chłopiec, stał przy ulicy. Przy Raffles
Street. Jak doszedł do refrenu Twinkle Little Star – wyobrażasz sobie,
jak to brzmi na skrzypcach? – to ten twój Murray powiedział, że strzeli mu coś
gratis, jeśli pójdą za budynek, na polanę. No, wiesz, o co chodziło… I chłopiec
przerwał, podsunął, że lepiej do tej opuszczonej sali gimnastycznej, będzie więcej
miejsca i cicho, spokojnie. Poszli, Murray stwierdził, że musi jeszcze skoczyć na
siku, wyciągnął sztucer z bagażnika żółtego Forda Mustanga z rocznika 1989,
wrócił i władował trzynastolatkowi sześć kulek, ponownie zapakował magazynek i
jeszcze dwie. Dla pewności, tak mówi. – Pauza. – I że refren tej piosenki był
straszny.
Archer przygryzł wargę.
- Chłopiec musiał być kompletnie niemuzykalny? –
zaryzykował. Rosenblood skinął głową od niechcenia, a po paru minutach
wygładzania policyjnego munduru przerwał niezręczną ciszę luźno rzuconym
pytaniem:
-
Masz cygaro?
Błyszcz się, błyszcz, mała gwiazdko.
Zastanawiam się, kim jesteś.
Oczy miał przenikliwe, duże, głęboko osadzone i płonące
czernią. Czaszkę ciasno oblepiała mu woskowata skóra. Wyglądał, jakby się
rozpadał – blady, wychudzony. Jego usta były sine, paznokcie popękane, a włosy
bardzo rzadkie. Wystarczyło przejechać po nich ręką, żeby cały pukiel opadł na
ziemię. Może zbyt często obijał się o kanty stołów, szafek, regałów -
przemknęło przez myśl Smithowi - bo długie nogi i ręce pokrywały mu
sinofioletowe siniaki. Mężczyzna odchrząknął, podjął trochę z wyrzutem:
- Więc ten wasz kryminalista…
- Kryminolog – poprawił go automatycznie Foster. Jego
okrągłą, rumianą twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, gdy tymczasem Smith
rzucił mu ostre spojrzenie. – Jeden z naszych wybitnych specjalistów, Chaim
Britmann… musi pan przyznać, że trudno podważać jego autorytet w takiej chwili,
a pan był znaleziony na miejscu zbrodni, przez, umm, zwyczajnie znaleziony, no…
Osobiście, gdybym został na pana miejscu…
- Ale nie jest pan – powiedział zaskakująco stanowczym
tonem Murray. – Nie jest pan mną – powtórzył trochę niepotrzebnie. – Więc
stwierdzili, że są tam moje odciski palców…
- Linie papilarne. Jak zwał tak zwał. Jeden pies – wtrącił
się Foster. – Rozumie pan, sytuacja jest skomplikowana. Nie wyjdzie pan stąd,
jeśli nie zrobi jednej z dwóch rzeczy. – Smith przezornie wyłączył dyktafon. –
Albo się przyzna – to będzie tylko pięć lat, łatwizna w naszym zakładzie, atmosfera
jest miła – ale przecież jasne, że nie pan to zrobił, tu bywa dużo, jak to się
mówi… eee, „ciemnych typów”, chłopiec to jeden z nich, wszyscy tak twierdzą.
No, druga opcja to podanie przez pana kogoś innego, kto jest wiarygodnym
sprawcą. Wszystko jedno kogo. Nam jest potrzebny tylko ktoś do wydrukowania
nazwiska w gazecie i po sprawie – ludzie się interesują. Pana nazwiska
wydrukować się nie da, potrzeba nam pańskiej firmy, nie chcemy zawiesić naszych
interesów przez byle głupstwo. Co? Nie, nie szefostwo, no my, normalnie. Broń
trudno ostatnio załatwić, a na takim zadupiu jak u nas… w ogóle to kiepsko, że
ludzie tu zaglądają, przyjeżdżają, lepiej im nie wciskać w łapy bajerów czy
sensacji, bo jeszcze się połapią jak jest fajnie, no w miasteczku naszym, szara
strefa normalnie i u nas też zrobią bagno, nie? W każdym razie, pana wsadzać
byśmy jednak nie chcieli. Mamy przecież ze sobą po drodze, nie?
- To jak będzie? – spytał łagodnie Smith. – Jak pan poda
kogoś do oskarżenia, kto się na pewno przyzna – zna pan przecież takich – to
zwolnienie warunkowe dostanie pan już pojutrze. Serio. Tylko zbierzemy dowody.
W górze świata, tak wysoko.
Jak diament na niebie.
Hamish przejechał szorstkim językiem po wąskich, spękanych
wargach i zmrużył oczy. Siwe włosy, wyglądające jakby obcinał je kuchennymi
nożycami, ściągnięte miał w kucyk, a z żylastych, bladych palców zakończonych
długimi paznokciami ułożył piramidę naprzeciwko swojej brody. Na rękach
pobrzękiwały mu grube, metalowe bransolety. Wszystko w nim zdawało się
kanciaste – ostro zakończony podbródek, długi nos, zakrzywione, kocie oczy.
– Faszyści – wymamrotał, a z ust pociekła mu strużka
śliny. Za dużo leków przeciwbólowych. Albo papierosów. Albo i jedno, i drugie. -
To naprawdę jakieś bagno. To wszystko byli faszyści – stwierdził Hamish, niby
pogrążony we śnie. – Przylecieli. Następna będzie Jenny Thenceforth, bo jest
półkrwi Żydówką, a wygląda jak Cyganka, tylko że się farbuje. Wspomnicie moje
słowa. Jennifer. Tolian. Wszystko to są faszyści.
Kiedy płonące
słońce znika.
Kiedy nie ma
niczego, co tak świeci.
Wtedy
pokazujesz swoje małe światełko,
i błyszcz
się, błyszcz, poprzez noc.
W chwili, w której Frances rozpoznała Toliana, już
wiedziała, czuła, że trzeba biec. Szybko, zanim zlecą się owady, zanim ciało
spuchnie i zzielenieje, i śmierć Toliana zmieni się w rozkład – jego szczupłe,
zgrabne dłonie nasiąkną zgnilizną, zapachem zepsucia, a później obrócą się w
proch, by zmieszać z pyłem i kurzem na kamiennej posadzce. Co się tutaj
stało? Szybko, szybciej, zanim ciemnobrązowa, spękana siatka krwi na skórze
i ubraniach chłopca sprawi, że będzie musiała wymiotować, zanim brud pod jej
paznokciami, w kącikach oczu, we wgłębieniach zmarszczek osiądzie tak głęboko,
że nie da rady już go zmyć, zanim ropa pocieknie z blizn Toliana rwącą strugą,
gęstszą niż dotychczas, a piekące, cięte rany obejdą robaki i muchy. Pluśnięcie.
Jej skórzany but natrafił na coś mokrego, wilgotnego i śliskiego. Biała guma
pokryła się szkarłatem. Dziewczyna zamrugała. Kałuża krwi zmieszanej z błotem
oraz czymś jeszcze, śluzem, wydzieliną, której pochodzenia Frankie nie chciała
poznawać, biegła wzdłuż drzwi. Frances spróbowała wyciągnąć sztywną, niby
ołowianą rękę do klamki, ale ta była zajęta – trzymała w niej pocięte kawałki
grubego sznura – węża? – skręconego i zlepionego czarnym smarem oraz
nóż. Co ja zrobiłam?, spytała głucho, chociaż przecież było oczywiste,
że nie zrobiła nic, nic, nic złego, nigdy. Po co tu przyszła? Ona tylko
uważa i pilnuje porządku, jest grzeczną dziewczynką, zawsze tak było, zawsze
tak jest. I w tej samej chwili jakiś dziwaczny tryb wskoczył na swoje miejsce,
a dla Frances było już za późno – czyjeś obcasy na korytarzu dudniły
rytmicznie, stuk – stuk, jakby szyderczo, jakby chciały jej powiedzieć, ty –
ty. Mam cię. Widzę cię. To… to była tylko pułapka. Stuk – stuk. Idzie jakaś
kobieta. Stuk – stuk. Czy wzywałam policję? A ten mężczyzna, Adam…
dlaczego go tu nie ma? Przecież to, to musi być jego sprawa, jest taki dziwny,
mówią, że chciał się zabić, to jego, jego, jego sprawa… Gdzie on jest? Stuk –
stuk. Ty tylko przestrzegasz regulaminu i pilnujesz porządku, Frankie.
Ktokolwiek by to był. Nic ci nie grozi. Stuk – stuk. Nikogo nie zabiłam. Nigdy,
pomyślała gorączkowo, jednocześnie z premedytacją zanurzając w kałuży drugiego
buta i przygryzając sinofioletową wargę do krwi. Stuk – stuk. Śnię? Zdjęła filcowe, znoszone
kapcie nasiąknięte posoką i wypuściła sznur – węża – na podłogę.
Zamrugała. Wszystko jest okej. Zapomnij, zapomnij, zapomnij… Może dziś jestem
lekko rozkojarzona, ale tak naprawdę… Czy kiedyś już tutaj nie byłam? Na
tym polega cały proces, wszystko od nowa… Ale przecież, nie, nie, ja jestem
bezpieczna, jestem dobrą dziewczynką. Stuk – stuk. Ty – ty – ty.
Błyszcz się, błyszcz, mała gwiazdko.
Zastanawiam się, kim jesteś.
W górze świata, tak wysoko.
Jak diament na niebie.
Kiedy Wetner i Packard przyszli zobaczyć, co z dziewczyną,
która znalazła ciało i sprawcę, przywitała ich stara kobieta uśmiechająca się
bezzębnie. Frances położyła się na miękkim, zielonym dywanie, rozłożyła ręce i
otworzyła szeroko oczy.
Przyjdziemy kiedy indziej, pomyślał Packard.
- Kiedy indziej mój kangurek zostanie zabrany do szpitala
– odpowiedziała do jego myśli babcia Frances nieco złowieszczym tonem, gładząc
jej jasnobrązowe włosy. – Mój mały, kochany kangurek. Biedactwo. Wystraszyła
się tam wtedy na śmierć –westchnęła. – Na śmierć.
Potem
podróżnik w ciemności dziękuje ci za twój maleńki błysk.
On nie
wiedziałby, gdzie iść gdybyś tak nie błyszczała.
Minutę później, gdzieś na drugim końcu miasta, Lanc
przełknął boleśnie ślinę, zacisnął palce na długim ostrzu, które zostawiało
ślady wzdłuż dziewczęcej szyi, rąk oraz nóg, poczym przygryzł wargę. A jeszcze
później, kiedy niezdarnym ruchem próbował wetknąć jej krótkie loki za ucho,
krew którą pokryte miał dłonie, poplamiła jasne włosy dziesięcioletniej Jenny,
co zdawało mu się, że odbierało dziewczynce trochę uroku, jakiejś przyjemnej
nostalgii. Lanc był tym tak poirytowany, jakby to była wina Jennifer Thenceforth
– od teraz już zawsze będzie nazywana Jennifer – podniósł do góry nóż i wtedy naprawdę,
naprawdę nie znosił małych dzieci.
Błyszcz się, błyszcz się poprzez noc!
Ale że niby o co tu chodzi? O_o
OdpowiedzUsuńW sumie to ja poprosiłam o ten plakat, a nie Qlturka, tak żeby była jasność ^^. Ja staram się tylko rozsławić akcję, bo myślę, że jest warta uwagi ^^.
OdpowiedzUsuńI jeszcze raz dziękuję za umieszczenie tego plakatu na prozaikach :)!
o, przepraszam! już poprawiłam w notce.
UsuńDziękuję :))
UsuńTrochę ten tekst chaotyczny. Ciężko było zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i sądzę, że nadal nie udało mi się to w pełni. Trochę chaosu nigdy nie zaszkodzi, ale tutaj było go aż nad to. Poplątanie z pomieszaniem. Atmosfera jest - gorzej z możliwością zrozumienia tekstu.
OdpowiedzUsuńI tak już poza tym: Byłoby fajnie, gdyby powstała podstrona ze spisem publikowanych tekstów, bo o ile teraz łatwo jest je znaleźć przez etykiety, tak przy większej ilości może być z tym kłopot ;).
podstrona ze wszystkimi tekstami? W sensie... spis treści zamiast etykiet, tak?
UsuńTak, o to mi właśnie chodziło.
Usuń