Prozaicy to blog, na którym organizowane są konkursy literackie, od czasu do czasu pojawią się różne porady dotyczące pisania, wskazówki albo recenzje, felietony, reportaże. Blog ma na celu nie tylko popularyzowanie wśród młodych osób czytanie książek, ale też zachęcanie do tworzenia własnych opowiadań i powieści, które w przyszłości mają szanse pojawić się na domowych biblioteczkach.
Kontakt: E-MAIL: PROZAICY@VP.PL oraz FACEBOOK: TUTAJ

John Irving - król królów


                Król powieści i definitywny mistrz prozy - to przede wszystkim. Ale nie tylko. Władca ludzkich emocji, żongler życiowymi absurdami, w którego świecie „wieczór może być radosny, ale już następny ranek morderczy”. Siedemdziesięcioletni przystojniak, zodiakalny niedźwiedź, świetnie zdający sobie sprawę z tego, jak ważne jest ostrożne mijanie otwartych okien i wystrzeganie się zjadliwych wirusów. Nadopiekuńczy ojciec, były zapaśnik, fanboy Austrii i niedźwiedzi. John Irving.




                Nie potrafię Wam powiedzieć, jak zaczęła się moja przygoda z książkami, które wyszły spod jego pióra. Nie przypominam sobie również, kiedy to było, ale trochę już od tego momentu minęło. Pewnego razu po prostu udałam się do miejskiej biblioteki. Spacerowałam między półkami, gdy mój wzrok trafił na „Hotel New Hampshire”. Jak to się stało, że ta wspaniała książka znalazła się w moich rękach? Przecież niczym się nie wyróżniała. Była taka ot, dwa na trzy, nie za duża, nie za mała, nie za gruba, nie za chuda, z konturem hotelu na ciemnym tle. Po powrocie do domu bardzo długo leżała na półce, aż w końcu ją otworzyłam i… nie zamknęłam, póki nie skończyłam. Czytałam caluteńką noc i poranek, nie wychodząc z łóżka. Pamiętam, że mama w końcu otworzyła drzwi mojego pokoju, a później zobaczyła mnie całą zapłakaną w pościeli. Płaczę przy każdej książce Irvinga, zawsze przy końcu. Ale w trakcie wybucham nieopanowanym śmiechem, co czyni ze mnie wariatkę. Co czyni z każdego czytelnika Irvinga wariata. I co mówi sporo o autorze.



                Z prywatnej biblioteczki





               Nikt nie podejrzewał, że mały Johnny zostanie kiedyś wielkim twórcą. Zasady ortografii były dla niego początkowo barierą nie do przejścia. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych nie wiedziano jeszcze, czym tak naprawdę jest dysleksja. Może dzięki temu, że jako młody uczeń Irving nie otrzymał papieru, dzięki któremu mógł zdawać egzaminy przy nieprzestrzeganiu zasad pisowni, poświęcił wiele czasu, aby dorównać innym swoim kolegom. Pracował zdecydowanie ciężej niż inni, by opanować ortografię, a później nawet zdecydował się podjąć studia związane z literaturą angielskojęzyczną i pisarstwem. Owoc tych działań i echo wędrówki po Europie (a zwłaszcza przygód w Austrii – podróże do tego państwa są częstym motywem powieści Irvinga) stanowi pierwsza powieść, „Uwolnić niedźwiedzie”. Debiut nastąpił w dwudziestym szóstym roku życia świeżo upieczonego autora. Powieść zgarnęła bardzo pozytywne recenzje, ale kiepsko się sprzedawała, tak jak i początkowo kolejne książki Irvinga. Swoją irytację związaną z tym faktem oraz inne utrapienia pisarza zgromadził i usytuował w postaci S. T. Garpa w jednej z kolejnych powieści, „Świecie według Garpa”. Opowiada ona o losach tytułowego bohatera, poczętego w bardzo niezwykły sposób. Jego matka, Jenny Fields, „chciała pracować i żyć samotnie […]. A poza tym chciała mieć dziecko, nie dzieląc z nikim swojego ciała ani życia”. Ponieważ była pielęgniarką, a trwała właśnie druga wojna światowa, wykorzystała dobry moment. Usiadła na dogorywającym pacjencie z erekcją i osiągnęła swój cel. Była wspaniałą kobietą, zdolną do wielu poświęceń, o dobrym sercu, ale nierozumiejącą żądzy, pojawiającej się wielokrotnie na kartach powieści, czy to w rozmowie z austriackimi prostytutkami, czy to podczas romansów Garpa i jego żony (w pewnym momencie nawet z innym zaprzyjaźnionym małżeństwem). W powieści ważny jest ruch feministek, stowarzyszenie jamesjanek, walka o przyzwoitość i etykę, ale dla mnie „Świat według Garpa” stał się pisarską biblią. Tak jak powiedział kiedyś sam syn Irvinga: „To opowieść o pisarzu”. Zawiera wiele cennych wskazówek oraz opisów mąk twórczych, niezadowolenia z braku czytelników, a nawet prawa rynku czytelniczego (tak naprawdę można wydać mierną książkę, ale jeśli zostanie ona opublikowana w odpowiednim czasie, stanie się bestsellerem).

                Ostatnią pochłoniętą przeze mnie książką Irvinga jest „Modlitwa za Owena”, znajdująca się na liście stu książek, które każdy człowiek powinien w swoim życiu przeczytać według opinii BBC. Rozpoczyna ją znamienne zdanie, od którego zaczyna się również wspaniały film, oparty na motywach powieści: „Do końca życia będę pamiętał chłopca o ochrypłym głosie – nie dlatego, że miał taki właśnie głos, ani dlatego, że był najmniejszy w klasie, ani nawet dlatego, że przyczynił się do śmierci mojej matki, ale z tego powodu, iż dzięki niemu wierzę w Boga”. Tytułowy Owen Meany jest najlepszym przyjacielem narratora, Johnny’ego Wheelwrighte’a. Całe życie będzie wzrostu przeciętnego pięciolatka, nigdy nie przejdzie mutacji, a w dodatku pozbawiono go poczucia humoru. Ale jego wiara jest ogromna. Chłopiec widzi siebie jako narzędzie w rękach Boga, o którym ma własne mniemanie i żadna nauka żadnego kościoła nie jest w stanie go zmienić. Wszystko ma swój cel, a każdy człowiek jest uwikłany w plan Stwórcy. John początkowo w to nie wierzy. Wydaje się, że jego życiem rządzi przypadek. To los zadecydował, że pewnego razu Owen podczas meczu baseballowego odbije piłkę zbyt mocno i trafi nią prosto w głowę matki Johna, pięknej, dobrej i zdecydowanej Tabby, budzącej wielką sympatię czytelnika już od pierwszych stron książki. Ostatecznie okazuje się, że plan Boga nie tylko istnieje, ale zostaje perfekcyjnie realizowany przez jego dzieci. Ale nic na siłę. Lektura nie nakłania czytelników do chrześcijaństwa czy jakiejś innej konkretnej wiary. Przede wszystkim bawi i jednocześnie nakłania do myślenia, natomiast pancernik pozbawiony przednich łap i statystyki zmarłych w Wietnamie żołnierzy to tylko drogowskazy, prowadzące do odkrycia tajemnicy.



           Bohaterowie i ich rodziny



                Każda postać w książkach Irvinga ma swój oryginalny charakter, choć jego cechy nie rzucają się w oczy. Bohaterowie nie są przerysowani, tylko bardzo życiowi. Nie są ani dobrzy, ani źli, lecz po prostu ludzcy. Ich losy przedstawione są od momentu poczęcia aż po śmierć. Czytając, poznaje się ich na wylot, siłą rzeczy zaprzyjaźnia, a gdy umierają – czuje się powinność noszenia żałoby. Moją ulubioną bohaterką, jak do tej pory, jest chyba Franny Berry z „Hotelu New Hampshire”. Dziewczyna-rakieta. Zawsze przebojowa, uparta, szczera, ładna i nieznośna. Najpierw zostaje zgwałcona przez drużynę futbolistów. Później nawiązuje krótki romans z austriacką niedźwiedzicą. Uprawia seks z nazistowskim terrorystą, ląduje w łóżku z młodszym bratem, a wreszcie udaje jej się spotkać miłość swego życia. Udowadnia, że na prawdziwe uczucie nigdy nie jest za późno, a jeśli jest się wystarczająco silnym, można osiągnąć wszystko i spełnić swoje marzenia.

                Cała rodzina Franny jest fantastyczna. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Pan Berry, stateczny nauczyciel, który wszak nie traci wiary w spełnienie marzenia o założeniu hotelu. Żyje tym marzeniem i udaje mu się założyć takie trzy. Jego żona, oddana matka i kobieta o wielkim sercu, która urodziła piątkę dzieci: sympatycznego homoseksualistę Franka, opisaną wcześniej Franny, przystojnego Johna, zakochanego we Franny, maleńką Lily, która chce zostać pisarką oraz jeszcze mniejsze Jajo. Nawet stary Bob z Iowa, trener zapasów i ojciec pana Berry’ego budzi sympatię, choć nie jest typowym dziadkiem. Więzy krwi u Irvinga nie są jednak jedynym elementem, jaki tworzy rodzinę. To głównie więzy przyjaźni między jej członkami i wspólne doświadczenia kształtują taką komórkę. Nic dziwnego, że rodzina Berrych to również pies Smutek (towarzyszący wszystkim zwłaszcza po śmierci), Żyd Freud, niedźwiedzica Suzy z bliznami po ospie oraz wszystkie prostytutki, z jakimi mieszkali w drugim z hoteli New Hampshire.
               



             
Dziwność czy prostota?



                Główny bohater to najczęściej John, zapaśnik i pisarz, pochodzący lub żyjący w stanie New Hampshire. Albo ma nadopiekuńczych rodziców, albo sam zostaje jednym z nich. Może w trakcie akcji wyjechać do Austrii, gdzie pewnie spotka sympatycznego niedźwiedzia lub też całe ich stado. Pewnie będzie zakochany w swojej siostrze lub też kuzynce. Albo jego najlepsza przyjaciółka będzie transseksualistką lub przynajmniej mocno zbudowanym babsztylem. Irving lubi korzystać z utartych motywów. Nie sili się ani na wymyślne imiona. Nie pisze o tym, czego nie zna. Wie, że sekret tkwi w prostocie. Jednocześnie drobne, niecodzienne elementy dodają jego dziełom sporo magii. To na przykład wcześniej wspomniany pancernik (przeczytawszy „Modlitwę za Owena” od deski do deski, nie dowiedziałam się, czy to zabawka, czy prawdziwe zwierzątko – tego nie dało się wywnioskować i gdy to wreszcie zrozumiałam, byłam pod wielkim wrażeniem), będący łącznikiem między Owenem a Johnem, gdy nie potrafili rozmawiać na temat śmierci Tabby. Albo niesamowity seksapil ukryty w postaci niskiej nauczycielki, która cały czas się jąka. Czy chociażby pies Smutek, którego bąki śmierdzą tak mocno, że tylko Franny wytrzymuje ze zwierzakiem w jednym pomieszczeniu, a po śmierci zostaje wypchany przez Franka i staje się przyczyną śmierci Boba. Pozornie nic nieznaczące elementy tworzą misterną pułapkę, w którą łapie się czytelnik. A gdy wszystko zaczyna się ze sobą łączyć i odbiorca wreszcie dostaje olśnienia, uczucie jest jedyne w swoim rodzaju.



Filmy



                Irving to też scenarzysta filmów, jakie powstały na kanwach jego powieści. Trudno ocenić, jak sobie poradził z tym zadaniem. Jestem przekonana, że tak świetnie, jak tylko mógł. Film to jednak zupełnie inna machina niż książka. Musi docierać do masowego odbiorcy, a nie wysublimowanego. Musi być w miarę krótki, by nie zanudzić, nie przemęczyć i głównie zapewnić rozrywkę. Tylko wtedy koszty się zwrócą. Z ekranizacji dzieł Irvinga obejrzałam do tej pory jedynie „Świat według Garpa” i „Simona Bircha” (na motywach „Modlitwy za Owena”). Ten pierwszy niestety mnie troszkę momentami nużył, ale pierwszoplanowa kreacja aktorska Robina Williamsa jest genialna (choć wyglądem troszkę nie pasuje do Garpa). Dzięki drugiemu filmowi w końcu polubiłam postać Owena (tutaj: Simona). Chłopiec jest naprawdę uroczy, trochę przemądrzały, ale bez wątpienia bohaterski. Ostatnie dwadzieścia minut po prostu płakałam, choć końcówka jest zupełnie inna niż w powieści, tak samo jak imiona oraz poniekąd fabuła. Nawet, jeśli obejrzycie film i stwierdzicie, że to gniot (nie jest zbyt ambitny, to trzeba przyznać, ale bije z niego wielkie ciepło, niesamowity humor i porządna refleksja), proszę, nie odwracajcie się od książki. To coś zupełnie innego.

                Czarny humor, bijący od bohaterów głód życia, tony złotych myśli – to kolejne elementy, za które tak bardzo kocham twórczość Johna Irvinga. Paradoksalnie, zapoznałam się z niewielką częścią jego autorskiego dorobku. Zważywszy, że jedną powieść Irving tworzy w ciągu pięciu lat, z czytaniem tych dwudziestu paru pozycji powinnam uwinąć się nieco szybciej. Daj Boże, by było ich trzydzieści a najlepiej jeszcze ze sto. Irvinga nigdy dość. To marka, która do tej pory mnie nie zawiodła. I jestem pewna, że nigdy tego nie zrobi. Chciałabym zakończyć, dzieląc się z Wami jednym z ulubionych cytatów ze „Świata według Garpa”, idealnym do tego celu.


                […] był prawdziwym pisarzem […] dlatego, że wiedział to, co powinien wiedzieć każdy artysta: że „człowiek rozwija się tylko, kończąc jedno, a zaczynając drugie". Nawet jeśli te tak zwane zakończenia i początki są złudzeniami. Garp nie pisał szybciej od innych ani więcej, po prostu pracował ze świadomością zakończenia dzieła.


Neifile 


2 komentarze:

  1. Doskonały felieton. Poczułam się naprawdę zachęcona do przeczytania czegoś autorstwa Johna Irvinga. Zastanawiam się, jak to się stało, że jeszcze na niego nie trafiłam. Szczególnie spodobał mi się Twój opis Franny, wydaje się naprawdę barwną postacią ;).

    P.S. Moje ćwiczenie już wysłane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję i cieszę się niezmiernie, że dzięki mnie ktoś jeszcze sięgnie po pozycje z dorobku Irvinga, bo czytanie jego tekstów naprawdę wzbogaca! :)

      Usuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine