Była spokojna.
Siedziała na tarasie i
paliła papierosa. Nie pierwszego i z całą pewnością nie ostatniego tego dnia.
Dym bez pośpiechu unosił się, tworząc wokół jej twarzy prawie przezroczystą
chmurę, kiedy wypuszczała go ze swoich wilgotnych ust. Próbowała zrobić kilka
kółek, ale wyjątkowo jej nie wychodziły - Jemu zawsze wychodziły, Jemu wszystko
wychodziło.
Czuła się dobrze.
Na podwórku suszyło
się pranie, swoją bielą odznaczające się na tle zieleni pobliskich krzewów.
Widok dopieszczonego przez nią ogrodu zawsze działał kojąco na jej skołatane
nerwy. Przyglądając się błękitnej mgiełce, unoszącej się nad papierosem, zauważyła,
że zlewa się ona z barwą nieba. Czy ktokolwiek zwrócił uwagę na to, że dym jest
niebieski? Zastanawiała się, czy zdołano kiedyś uchwycić tę specyficzną barwę.
Przypominała sobie płótna wielkich twórców, których niegdyś tak ceniła, a
którzy teraz wydawali się jedynie wyświechtanymi nazwiskami, z trudem przywoływanymi
z pamięci.
Słońce chyliło się ku
zachodowi, wiatr powoli przybierał na sile. Robiło się coraz chłodniej, jednak
nie chciała wchodzić do środka. Nie chciała patrzeć na cały ten bałagan, który
jej ukochany mąż zostawił po sobie. Na samą myśl o tym, co zastanie po wejściu
do domu zrobiło jej się niedobrze – sięgnęła, więc po następnego papierosa.
W nałóg wpadła, oczywiście,
przez Niego, przez kogo innego; palił jak smok. Nieraz nie widać było Jego twarzy
zasłoniętej przez obłok dymu z cygara, które nieustannie trzymał pomiędzy
wargami. Palił nawet w domu, chociaż tak go prosiła. Dymem przeszło wszystko –
dywany, firanki, futra oraz płaszcze na wieszakach w przedpokoju, nawet jej bielizna.
Podobnie ona przeszła Nim. Czuła, że przeszła Nim na wylot. Że, tak jak dym z
papierosów, wypuszczała go z każdym oddechem, by za moment na nowo wprowadzić
go do swojego zmęczonego ciała. Chwilami miała go dosyć. Serdecznie dosyć.
Ale teraz było jej
dobrze. Dobrze i spokojnie. Zaciągnęła się ze smakiem, przeglądając się
papierosowi między jej smukłymi palcami. Trzeba się wziąć do pracy. Musi zająć
się nieporządkiem, resztkami po mężu, które zostały w ich wielkim, przestronnym
- jak zwykł mawiać - domu. Nie było tego dużo; trochę książek, ubrania w
szafie, jakieś ważne papiery w biurku. Większość rzeczy należała do niej -
kupował jej wszystko, czego tylko zapragnęła. Często mówił, że mąż jest od
spełniania zachcianek żony, a żona od spełniania życzeń męża. Widział przy tym
znaczącą różnice pomiędzy słowem zachcianka
a życzenie. W tej kwestii nie miał
jej nic do zarzucenia. Była żoną idealną, robiła wszystko, co jej kazał. Z
czasem potrafiła przewidzieć, czego będzie od niej oczekiwał danego dnia, w danej
sytuacji – tok myślenia o Jego potrzebach, całkowicie zdominował naturalny tok
myślenia o tym, czego pragnie ona. W końcu małżeństwo polega na całkowitym
oddaniu się tej drugiej, ukochanej osobie. Była z siebie dumna. Zawsze w Jego cieniu,
niczym wierny pies gotowy służyć swojemu panu. Cały organizm nastroiła na
spełnianie Jego oczekiwań. Szkoda, że – paradoksalnie - to, jaka stała się by
go uszczęśliwić, stało się przyczyną tego, że coraz bardziej jej nienawidził. A
im bardziej On jej nienawidził, tym bardziej ona kochała Jego, i tym usilniej
starała się spełnić wszystkie Jego pragnienia. Cokolwiek powiedział, musiało być
zrobione. Zaczynając od najdziwniejszych, najbardziej bolesnych fantazji
erotycznych, a kończąc na „Zejdź mi z drogi!”, rzuconym z pogardą. W pewien
masochistyczny sposób, obdarowywał ją szczęściem - kiedy pozwalał pastować
sobie buty, kiedy w milczeniu jadł z nią posiłek, kiedy po skończonym posiłku
zamykał się na resztę dnia w biurze, prosząc, żeby pod żadnym pozorem mu nie
przeszkadzano. A ona, niczym stróż nocny, pilnowała, by żaden głośniejszy
dźwięk nie wydobył się z ust reszty domowników. Dobrze pamiętała dzień, w którym
trafiła do szpitala z niedożywienia, ponieważ parę dni wcześniej, jej ukochany
mąż rzucił w jej stronę, że chyba ostatnio przybrała na wadzę. Nie zjadła nic
przez cztery dni, a biorąc pod uwagę jak codziennie harowała na dobro swojego
małżonka, musiało się to skończyć tak a nie inaczej. Chyba właśnie wtedy,
wszystko się zmieniło.
Odebrał ją ze
szpitala, w którym chwilę wcześniej odbył rozmowę z lekarzem, który wyjaśnił
mu, że Jego żona od kilku dni głodziła się, ponieważ stwierdził, że ewidentnie
przytyła. I, że w takim wypadku, radzi udać się po poradę do specjalisty, aby
uniknąć poważniejszych konsekwencji zaniedbania związku. Ale jej mąż nie
potrzebował żadnej porady, ani tym bardziej żadnego specjalisty.
Doskonale pamiętała, jaki
był wściekły. Czerwieni, jaką przybrała Jego twarz, nie mógł ukryć nawet obłok
gęstego dymu z papierosów, których tego dnia wypalił o wiele za dużo.
Powiedział jej, że jest chora, że musi się leczyć. Że tak się nie da żyć. Że
ona go u p o k a r z a. Powiedział, że już od jakiegoś czasu zbierał się, żeby z
nią porozmawiać, ale przez cały czas się wahał. Ale teraz miarka się przebrała.
On nie może żyć z taką kobietą. I że na biurku leżą papiery, które ona musi
podpisać. A ona… ona dokładnie wiedziała, co musi zrobić.
Wiatr
nadal wiał delikatnie, ale zrobiło się już ciemno. Gdzieś w wysokiej trawie
cykały świerszcze, zza płotu słychać było miauczenie kota sąsiadów. No dobrze.
Pora wziąć się do pracy. Zaciągnęła się ostatni raz dymem z papierosa. Miała
wrażenie, że poczuła go aż w okolicach żołądka. Wstała, przeciągnęła się
leniwie i westchnęła, uśmiechając się do własnych myśli. Tak. Była dobrą żona.
Zawsze spełniała wszystkie życzenia swojego męża.
Weszła do środka. Przemierzyła
salon, starając się nie rozglądać dookoła i weszła do kuchni. Nalała wody do
wiadra, wzięła szmaty do podłogi i wróciła do salonu.
No
dobrze. Trzeba zmyć tą krew. Jej mąż nie chciałby, żeby zostały plamy na
posadzce.
Kalina R.
Dość "psychiczne", opowiada o dwóch podludziach, bo inaczej takich osobników nazwać nie potrafię. Zwłaszcza, że poza swoją psychozą nic ich nie wyróżnia... I o wiele za dużo zaimków: niego, jego, ją, jej, ona, nią. Za dużo, zwłaszcza, że ponad połowy możnaby było uniknąć.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z przedmówczynią. I "tę" krew, nie "tą". Niemniej jednak opowiadanie zaskakujące i przyznam, że ciekawe. Ćwicz, tylko tak można osiągnąć sukces :)
OdpowiedzUsuńJa się znowu nie zgodzę z pierwszym komentarzem, bo te zaimki kładą mocny nacisk na część zdań, co według mnie jest słuszne, uzasadnione i sama nawet czasem tak robię. Jakby budowano plany, ten ważniejszy i mniej ważny. Ciężko to wytłumaczyć, ale w każdym bądź razie - podoba mi się. Może tylko rzeczywiście, w akapicie numer pięć, w tym najdłuższym, "Jego" jest za dużo.
OdpowiedzUsuńJedyne co mnie nie przekonuje, to fakt, iż kobieta twierdzi, że wpadła w nałóg przez męża. Może i za jego namowami spróbowała i nie potrafi przestać, może i pod wpływem dymu, zapragnęła zakosztować pospolitej fajki, ale nikt jej nie wepchnął papierosa do ust, to musiała być jej decyzja.
Raz zauważyłam brak ogonka w słowie różnicę i raz ogonek tam gdzie nie powinno go być, przy "wadze", poza tym tę krew, a nie tą, ale ogólnie tekst mi się podoba. Ciekawy, bogaty w słownictwo, intrygujący, zgłębiający po części ludzkie tajemnice, tajemnice związków, które tylko pozornie są idealne. Szczególnie końcówka.
"W końcu małżeństwo polega na całkowitym oddaniu się tej drugiej, ukochanej osobie." - piękne, a zarazem idiotyczne. Nikt nie ma prawa kierować życiem innych, ale wszyscy mają takie mniemanie o małżeństwie, oddaniu. Pięknie to ujęłaś.