Pozostań
prawdziwy dla samego siebie, dla swoich przyjaciół, a nie marnuj
czasu i energii na bycie kimś innym. Jesteś unikalny i jesteś
wspaniały.
-
jeden z listów miłosnych udostępnionych przez stronę
moreloveletters.com
1.
LIST
A później? Później
wyszłam z domu.
Jeden zostawiłam w
księgarni, w szóstej części „Harry'ego Pottera” jeden
wsadziłam w Schmitta albo w Picoult - nie pamiętam, co było
bliżej; jeden zaczepiłam o plakat reklamujący sklep z używaną
odzieżą, jeden wrzuciłam do przypadkowej skrzynki na listy, jeden
zostawiłam na poczcie, jeden w szkolnej bibliotece pomiędzy
książkami.
Mało. Chciałabym
jeszcze jakiś zostawić w supermarkecie, na ławce w parku, powiesić
na tablicy ogłoszeń, porzucić na przypadkowym stoliku albo w
pociągu – nigdy nie wręczyć do rąk własnych. Nie o to chodzi.
Tego robić nie wolno.
Niewiele jest takich
rzeczy, których naprawdę nie powinno się robić. W sumie, jest
tylko jedna, reszta może być nazwana dobrymi radami.
Po pierwsze i
ostatnie: zostań anonimowy.
Nikt nie może
wiedzieć, kim jesteś. Ktoś cię zobaczy i czar pryśnie, podasz
swoje nazwisko, podasz numer telefonu, adres, namiary – przegrałeś.
Zrobisz to i pokażesz, że nie zrozumiałeś idei. Bo nie o to
chodzi, żeby nawiązywać znajomości, tylko o to, żeby pokazać,
że jest się dobrym człowiekiem.
***
Cześć,
Człowieku!
Jak się masz?
Dobrze, że czytasz ten list. Mam nadzieję, że choć trochę
poprawię Ci humor. Pamiętaj, żebyś był pozytywnie nastawiony do
świata, tańcz, baw się, a przede wszystkim się śmiej. Nie
zapomnij, że życie jest piękne! Postaraj się korzystać z niego
jak najwięcej! Jesteś na pewno pięknym człowiekiem. Pamiętaj,
że to właśnie od Ciebie może zależeć los tego świata!
Ja, Nieznajomy
- list napisany
przez Małgosię (11 lat), wrzucony do skrzynki domu na rogu
***
Historia rozpoczęła
się parę lat temu, kiedy matka Hanny Brencher wyraziła swoją
niechęć do nowości technologicznych. Nie było w tym nic aż tak
dziwnego – ot, po prostu kolejna osoba, którą przerażał sam
pomysł wysłania smsa.
Zaczęła więc
wysyłać listy do swojej córki – do tej, która wyjechała do
Nowego Jorku, która wyjechała na studia, i której nagle nie było
dookoła.
I tak to wszystko
się rozpoczęło.
***
Hannah Brencher jest
uśmiechniętą dwudziestoczterolatką żyjącą w Nowym Jorku, ale
jeszcze do niedawna była samotną i nieszczęśliwą dwudziestolatką
po Nowym Jorku snującą się bezsilnie.
To było wtedy,
kiedy skończyła collage i kiedy życie uderzyło ją w twarz. Kiedy
okazało się, że zamiast wkroczyć w świat, musiała go od podstaw
zbudować. Nie czekało na nią nic oprócz rozczarowania - jak na
każdego, którego marzenia okazują się być tylko marzeniami.
Zaczęła więc
robić to, czego nauczyła ją matka.
Zaczęła pisać
listy.
Najważniejsza
jest miłość do życia i miłość do wspaniałych ludzi, których
spotykamy. (…) Dla mnie miłość jest inspiracją i motywacją –
jestem szczęściarzem, że mam ją w życiu.
- Gerry, USA
***
Te otrzymywane od
mamy były pocieszeniem, na które czekała przed skrzynką.
Pocieszeniem, które wyrywała listonoszowi z ręki. To normalne, że
wydawało się jej, że bez drobnych skreśleń na papierze nie da
sobie rady.
To właśnie dlatego
napisała list kobiecie, którą zauważyła któregoś dnia w
metrze. Bo kobieta była smutna, bo miała przygarbione ramiona i
zmartwioną czymś twarz.
Nie był on taki z
prawdziwego zdarzenia – był skreślony na prędko, na kartce
wyrwanej z notesu. Ale wystarczył; Hannah podrzuciła go do torby
tej smutnej pani i lubiła sobie wyobrażać, jak smutnej pani
wyrastał uśmiech na ustach.
***
List miłosny to nie
jest wyznanie miłości romantycznej, trzeba zaznaczyć, tylko takiej
miłości, jaką człowiek może żywić do drugiego człowieka. List
miłosny zostawiany przez Hannę, a później przez mnóstwo innych
ludzi, to takie samo pocieszenie, jakie matka wysyłała swojej
córce. Taki list miłosny to potwierdzenie tego, że ktoś o tobie
kiedyś myślał – jako o nieznajomym, któremu może pewnego dnia
wpadnie w ręce ta kartka. Takie listy to zachęcenie, które tak
naprawdę wcale nie musi być listem. Może być liścikiem. Notatką
pospiesznie zapisaną na kawałku papieru, na marginesie, na okładce,
na stoliku, wyryte na drzewie albo wypisane sprayem na murze.
Jest taki tunel na
moim osiedlu, który kiedyś był żółty, a teraz jest
czarno-niebieski, bo taki spray jest najczęstszy. I obok wulgaryzmów
i chorzowskich erek, do których ktoś potem dorysował szubienice,
można zobaczyć: T+M=♥, albo „Kocham Jarosława B”, albo
serduszka z czyimiś inicjałami. Ze zlepkiem liter, który nawet nie
jest słowem, a jednak ma ogromne znaczenie.
A ostatnio Karolina
i Aneta w „Sklepach cynamonowych” znalazły karteczkę, na której
– kiedyś tam – napisano: „KTOŚ CIĘ KOCHA :)”.
***
Hanna Brencher jest
uśmiechniętą dwudziestoczterolatką, która w kafejkach, w metrze
i innych miejscach w Nowym Jorku zostawiła kawałek siebie.
Zostawiła listy, które miały jeden cel: wywołać uśmiech. Może
poprawić humor. Może dodać odwagi i nadziei. Może zmienić życie?
A później poszła
o krok dalej i rzuciła pytanie w Internet: Czy chcesz, żeby ktoś
napisał Ci list miłosny? Tylko poproś.
Ludzie prosili z
całego świata. Prosili dla mamy, która wpadła w depresję po
śmierci taty. Dla siostry, która próbowała popełnić
samobójstwo. Dla przyjaciółki, za to, że jest najwspanialszą
osobą na Ziemi i ma urodziny. Dla przyjaciela za to, że jest
kochany, ale smutny, bo zdiagnozowano u niego raka. Dla ciebie, za
to, że jesteś.
Ludzie prosili z
całego świata i skończyło się na tym, że Hannah musiała
zaangażować kilka osób, które pomogłyby jej odpisywać. I tak z
całej akcji powstała firma: More Love Letters, której hasło mówi
wystarczająco: Świat potrzebuje więcej listów miłosnych.
(…) [Hunter]
Jest daleko od domu, ale robi najodważniejszą rzecz, jaką mogłabym
sobie wyobrazić. Zmaga się ze swoją przeszłością i z rzeczami,
które go ukształtowały, i stara się być lepszym człowiekiem. To
coś, co większość ludzi próbuje zrobić przez całe swoje życie,
nie mówiąc już o szesnastolatku. Jest najodważniejszym dzieckiem,
jakiego kiedykolwiek spotkałam, a choć piszę do niego regularnie,
to chciałabym obsypać go całego słowami zachęty i mądrości.
2.
POCZTÓWKA
Wyszłam z domu, ale
nie poszłam za daleko. Wręcz przeciwnie.
Klaudia Liszowska
zawsze była koleżanką – taką, co to zje dużo, a po niej
nie widać; taką, co to na wuef włosy niby spina w najdziwniejsze
kucyki świata, ale i tak zostawia dwa kosmyki z obu stron twarzy,
które co chwilę (chyba nieświadomie) przygładza.
A potem się
okazało, że kiedy zauważyła jedną na moim stoliku, wskazała na
nią palcem i krzyknęła: to twoja pocztówka? Mogę zobaczyć?
Uwielbiam pocztówki!
***
Strona
Postcorssing.com poniekąd została stworzona w bardzo podobnym celu
co More Love Letters – żeby przybliżyć ludziom świat.
Idea też była
prosta – zaloguj się, wylosuj jakąś osobę, wyślij jej
pocztówkę. Wyślij pocztówkę do Czech, do Anglii, do Kanady albo
Nigerii. Naskrob skromne „Greetings from Poland” i dziel się
swoim kawalątkiem Ziemi z kimś innym.
Ja się podzieliłam
z Rosją i Niemcami oraz USA, a Japończyk i Białorusinka podzielili
się ze mną. Mało, Klaudia ma lepsze statystyki. Klaudia podzieliła
się z Niemcami i z Rosją, i ze Szkocją też. Z Klaudią podzielili
się ludzie z Holandii, z Bahrajnu („nawet nie wiedziałam, że
takie państwo istnieje!”), z Peru. Siedemdziesiąt kartek z
dwudziestu siedmiu krajów. W ciągu dziewięciu miesięcy.
A niektórzy zrobili
nieco więcej i podzielili się słodkościami czy kosmetykami, albo
różnymi drobnostkami, których nikt nigdy nie potrzebuje, a wszyscy
zawsze zbierają. A ta Amerykanka i ta Filipinka zrobiły to ot tak,
po prostu. Bo to fajnie się wymienić czymś z kimś z innej
strony globu.
Ad
1. LIST
Po czasie jednak
złożyło się tak, że Klaudia poszła o krok dalej – wyszła z
domu i poszła na pocztę, owszem, ale nie z kartką tylko z grubszą
kopertą. I chodzi tam tak raz w tygodniu, na przykład, i wysyła
listy do Ukrainy, do Meksyku, do Hiszpanii, do Peru, do Szkocji, do
Turcji. Pisze do swoich penpalsów - tak to się nazywa.
***
Skorzystałam z
okazji i napisałam kolejne trzy listy.
Powiedziałam
Klaudii tak: tylko nie mów im, kim jestem. Po prostu dołącz je do
koperty – może się im spodoba. Może też napiszą komuś list
miłosny.
I celowo nie
zapytałam, kim oni są. Bo przecież nie o to chodzi.
Bo zasada numer
jeden mówi: zostań anonimowy.
Wiem tylko, że
przeczyta to ktoś w Szkocji, w Ukrainie i w Turcji.
Tyle wystarczy.
***
„Droga
koleżanko Klaudii,
dziękuję za
list! To dla Ciebie:
- życzę Ci, żebyś zawsze wpadała na świetnie pomysły,
- zawsze bądź dobrej myśli,
- zawsze bądź wesoła,
- pij ciepłą herbatę, kiedy pada i jest zimno.
Z miłością,
Lviv”
Łał. Naprawdę ciekawy artykuł. Tak myślę, że warto byłoby się w coś takiego zaangażować, bo to wygląda na naprawdę ciekawą akcję. Zarówno w 'listy miłosne', które są wypełnione optymizmem jak i pocztówki. Kiedyś chciałam się zabrać za to drugie, ale już nawet nie pamiętam czemu w końcu tego nie zrobiłam.
OdpowiedzUsuńNiemniej ostatnio mam zabawę zupełnie z czymś innym, co jednak dosyć mocno wpasowuje się w temat tego postu: ostatnia kostka od Milki. Jeżeli kupi się promocyjną czekoladę bez ostatniej kostki, tę właśnie niedodaną do tabliczki można komuś wysłać. Obdarowałam już moich najbliższych znajomych. ♥ Teraz się zastanawiam, kto będzie następny. :)
O milce słyszałam już, a jednak, ale chyba trochę jest zachodu, żeby znaleźć taką promocyjną tabliczkę? Nie lepiej po prostu kupić i rozdać ludziom dookoła? :)
UsuńWłaśnie, że nie. Pierwszą tabliczkę kupiłam przez przypadek. Nawet jeszcze nie słyszałam o twej akcji - po prostu na stanie w sklepie nie było innej milki. Po drugie wysyłają kostkę ORAZ pocztówkę z własnym tekstem (jest jakieś ograniczenie znaków) ORAZ zdjęciem, jeżeli się takowe doda (dostępny jest też podstawowy wygląd z napisem 'łączy nas tak wiele').
UsuńWiem jak cieszyli się moi znajomi z otrzymania takiej kostki. Już sam fakt, że to przychodzi pocztą - zupełnie inny efekt. Według mnie to zupełnie coś innego niż zwyczajnie poczęstować ludzi czekoladą. No i widać, że naprawdę się o nich pomyślało. :D Moja mama też dostała taką kostkę na Dzień Matki.
Ogólnie dla osób, które często kupują czekoladę (lub jak ja - wyłącznie milkę) taka akcja to świetny sposób, żeby powiedzieć ludziom, że są dla nas ważni.
Także polecam - kostki docierają (tak około 7-10 dni po zgłoszeniu, ale są :). I jeżeli jest ktoś na diecie, można mu wysłać wirtualną kostkę :D. Taka nie tuczy, a cieszy równie mocno (i jest całkowicie bezpłatna).
Cóż, nie potrafię nic negatywnego powiedzieć na tę akcję, ponieważ strasznie mi się podoba. Milka podbiła nią moje serce.
Tekst jest wspaniały. Po prostu.
OdpowiedzUsuńTo jest wspaniały pomysł !!! Chyba też tak zrobię, bo uwielbiam listy i uwielbiam kiedy ktoś się uśmiecha <3
OdpowiedzUsuńCudowne <3
http://life-passion-dream.blogspot.com/
Sam tekst już przynosi ukojenie i radość...a co dopiero listy...:-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie napisałam krótki list, włożyłam w "Bożych Bojowników" i jak najszybciej pędzę do biblioteki, żeby książkę z liścikiem oddać. Mam nadzieję, że trafi w dobre ręce.
OdpowiedzUsuń