Filologia polska –
oto właśnie najbardziej humanistyczny z humanistycznych kierunków. To wręcz ich
królowa – bezwzględnie wymagająca, nieznosząca ignorancji, a jednak mająca do
zaoferowania naprawdę wiele dla swoich poddanych. W tym przypadku: studentów, z
których sporo marzy o byciu pisarzami i dlatego decydują się na studiowanie
polonistyki.
Osobiście
byłam zdecydowana na podjęcie nauki właśnie na tym kierunku już od pierwszej
klasy podstawówki. Jedynym godnym uniwersytetem (cóż, przeważyła generalnie
niewielka odległość) wydawał mi się Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu i
tam też złożyłam papiery po zdaniu matury. Dostałam się w pierwszym naborze,
uzyskawszy nienajgorsze, ale całkiem przeciętne wyniki z egzaminu dojrzałości,
więc nie martwcie się. Z tego, co wiem, polonistyki, nieważne, czy to w
Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku czy innym mieście, zawsze szeroko
otwierają ramiona, by przygarnąć do siebie jak najwięcej studentów. Co prawda
wielu później rezygnuje, bo zderzenie z rzeczywistością okazuje się być zbyt
bolesne. Musicie bowiem wiedzieć, że polonistyka dla większości osób, nie będących
jej pasjonatami, potrafi być wyboistą drogą. Z wieloma ostrymi zakrętami,
zarwanymi mostami, pod którymi płynie porywista rzeka, przepaściami i
absurdalnie postawionymi na środku murami, których – jeśli nie ma się sposobu –
nie da się obejść czy przeskoczyć. Las BN-ek (czyli, dla niewtajemniczonych,
lektur wydawanych w ramach serii Biblioteka Narodowa przez Zakład Narodowy im.
Ossolińskich), fonetyczne czarne dziury, leksykologiczne Himalaje i
interpretacyjne bagna. Nie mam pretensji do ludzi, którzy odradzali mi wybranie
tego kierunku. „Nie znajdziesz pracy” – słyszałam najczęściej. Ktoś inny tylko
prychał czy wzruszał ramionami, a starszy kolega z czwartego roku powiedział:
„Nie chce mi się wierzyć, że naprawdę tu jesteś. Tak ci współczuję”. Ale dwie
rzeczy są pewne: moje studia bardzo mi się podobają. I poszerzają horyzonty tak
bardzo, że już po pół roku stajesz się zupełnie innym człowiekiem. Otwartym i
odważnym zarówno w wysnuwaniu swoich poglądów, jak i ich modulowaniu.
Trzy taktyki
przetrwania na polonistyce:
1)
Totalna olewka i liczenie na szczęście. Sprawdza
się w 50% przypadków.
2)
Ostra harówa, brak czasu na sen, posiłki czy
choćby mycie zębów. Skuteczność: 80%.
3)
Tylko dla geniuszów-krętaczy: załatwienie lewych
zwolnień, pokazanie się wyłącznie na egzaminach, zdanie ich na trójkę tylko
dlatego, że ma się 200 punktów IQ. Skuteczność: 0,000001%.
Niektóre
przedmioty (w tym wszystkie wykłady) w moim przypadku zdałam dzięki metodzie
numer jeden. Ale jeżeli chodzi o HLP, czyli Historię Literatury Polskiej,
absolutnie NAJWAŻNIEJSZY PRZEDMIOT (nieważne, co mówią inni), nie dało się.
Tylko praca w pocie czoła zapewni tu sukces, co tyczy się też Nauki o
Współczesnym Języku Polskim. Resztę (może z wyjątkiem łaciny) można odpuścić,
między innymi dlatego, że to strata czasu. Tak, moi mili, jeżeli myśleliście,
że na studiach będziecie się uczyć samych pożytecznych
rzeczy, a przynajmniej wiążących się z innymi zagadnieniami, to jesteście w
błędzie. Przykład: Leksykologia i Leksykografia. Przeciętnemu człowiekowi
powinna wystarczyć wiedza, jak korzystać ze słownika. Polonista musi wiedzieć,
ile haseł zawiera słownik Doroszewskiego, gdzie został wydany i w którym roku,
ile leksemów występuje w zdaniu: „Król i królowa umiejętnie władali swym królestwem”
i co to w ogóle ten leksem jest. Od razu zwrócę się do przyszłych twórców,
którzy chcą pójść na polonistykę, bo myślą, że to im w czymś pomoże: marne
szanse.
Ponieważ
studiuję na poznańskiej uczelni, zaznaczam, że nie wiem dokładnie, jak to jest
ze sposobami nauczania w Warszawie czy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chcę się
podzielić natomiast moimi doświadczeniami, nabytymi przez rok studiowania na
UAM. U nas już w drugim semestrze musieliśmy wybrać specjalizację, czyli
dokładny tryb nauczania, związany z karierą zawodową. Grubo po dwudziestej
pierwszej zebraliśmy się w dwieście osób w największej sali wykładowej. I tak
nie mieściliśmy się na krzesłach, więc wielu okupowało schodki i każdy inny
wolny fragment przestrzeni. Szefowie zakładów zebrali się na środku przy
katedrze. Zaczęto od specjalności artystyczno-literackiej. Pan doktor z wielkim
spokojem obwieścił wszem i wobec, że jako jedyny nie ma przygotowanej
prezentacji w Power Point, bo po co? Uśmiechając się szeroko, zaprosił
grzecznie studentów do nauki specjalności, jakiej jest patronem, ale
powiedział, że po art.-licie zawodu nie nabędziemy. „To jest uniwersytet” –
kontynuował. „Jeśli chcecie mieć zawód, idźcie do szkoły zawodowej. Bądźcie
ślusarzami, hydraulikami i kucharzami. Wtedy zdobędziecie wykształcenie
zawodowe. Wówczas znajdziecie pracę. To jest uniwersytet” – powtórzył. „Tu się
nie zdobywa zawodu, tylko wiedzę. Tu poszerza się perspektywy naukowe, nie na
przyszłość”. Kilka osób się roześmiało. Większość wymieniła między sobą ponure
spojrzenia. Nie mam żalu do pana doktora, bo powiedział prawdę. Ale on również
nie powinien mieć, że nie wybrałam reprezentowanego przez niego specjalności.
Co prawda uczą tam, jak pisać wiersze (wyobraźcie sobie, że owszem, nie trzeba
mieć weny, żeby stworzyć wielką poezję), opowiadania i inne formy literackie.
Ale co z tego, że będziecie wiedzieć, jak napisać książkę czy tomik wierszy,
kiedy zabraknie wam funduszów, by Wasze dzieło zostało opublikowane? Kierując
się takim myśleniem (nie jestem pewna, czy słusznym; ten punkt widzenia
podziela wszakże większość mojego kierunku, a „artyści” dobrze wiedzą, w co się
wpakowali - na razie nic ich nie obchodzi prócz sztuki, są przecież jednostkami
wybitnymi. Mam wśród nich sporo dobrych znajomych i zawsze odznaczałam się
czasem zbyt wysoką tolerancją, ale są i tacy, którzy śmieją się z „artystów” w
żywe oczy), wybrałam dwie specjalności: nauczycielską i wydawniczą. Dostałam
się również na dziennikarską, ale – choć można studiować nawet do trzech
specjalizacji, co jednak wiąże się z dodatkowymi kosztami – zrezygnowałam, bo
chcę mieć trochę czasu wolnego. Choćby po to, by postukać w klawisze i spłodzić
w Wordzie kilka słów na różne tematy. O ile na pierwszą ze specjalizacji nie
trzeba było zupełnie nic robić (i, wyobraźcie sobie, że na zajęcia również nic,
przez co szybko doszłam do wniosku, że zawód nauczyciela jest jednym z mniej
wymagających, a szacunek, o który tak zabiegają, nie do końca im się należy),
to żeby dostać się na drugą, trzeba było zdać egzamin.
Był
trudny. Chętnych – ponad sto osób. Trzeba było się przyłożyć. Później – wybuch
radości lub rozpaczy. Dostała się niespełna połowa, a to i tak bardzo dobrze.
Utworzono od tego roku dwie grupy, a wcześniej była tylko jedna, licząca
niespełna trzydziestoosobową garstkę najwybitniejszych. Przedmioty związane z
wydawnictwem – koszmar. Same nudne wykłady, ale na szczęście tylko przez
pierwszy semestr trwania specjalizacji. Podstawy prawne działalności
wydawniczej (przynajmniej teraz, przy wydawaniu własnej książki, nikt nie zrobi
mnie w bambuko), podstawy edytorstwa (okropność, chyba, że lubi się cyferki,
ale ja nigdy nie zapamiętałam, ile miejsc po przecinku stoi cyfra oznaczająca
grubość bibuły i w którym wieku używano jakiej matrycy do odbijania tekstu) oraz
edytorstwo naukowe (tu już lepiej, zaliczenia były od ręki, prowadzone przez
najukochańszego profesora, ale jednocześnie dowiedziałam się chociażby, jak
działał pierwszy polski kserograf). Wciąż więc mam nadzieję, że dostanę pracę w
zawodzie, którego się uczę (jednego albo drugiego). I że uda mi się ukończyć
studia, bo nie udało mi się zapanować nad całym materiałem i we wrześniu czeka
mnie egzamin z Historii Literatury Polskiej.
Wracamy
tutaj do zacnych BN-ek. Uczenia się na pamięć ich wstępów (stanowiących czasem
50% całej zawartości książki) i analizowania treści. Około sześćdziesiąt cztery
lektury. Do tego: pięć podręczników i dwa słowniki. O ich ściągnięcie z
bibliotecznej półki musiałam zawsze prosić silniejszego kolegę. To samo z
rozmaitymi antologiami. Za takim tomiszczem spokojnie mogłabym się schować i
nikt już nigdy by mnie nie znalazł. Plus artykuły na każde zajęcia, czasem
jeden, czasem trzy, od trzydziestu do trzystu stron. Ale na ostatnich zajęciach
okazało się, że pan Doktor (tak, akurat jemu należy się wielka litera) spędzał
nam sen z powiek tymi artykułami, ponieważ nie traktował naszej grupy jak
zwykłych studentów. Musieliśmy zaprzyjaźnić się z „Pamiętnikiem Literackim”,
używać dzieła Pietraszki zamiast poduszki (nie chcecie wiedzieć, ile ma stron
jego „Doktryna literacka polskiego klasycyzmu”), ale wszystko po to, by
wiedzieć więcej, niż reszta naszych kolegów i koleżanek. „Zakrawacie na
magistrów i doktorów, a wstępy są dla szarych studenciaków, więc podziękujcie
mi za katorgę, którą wam zgotowałem. Możecie się zrzucić na bukiet kwiatów.
Albo nie, nie lubię zielska. Dobrze wiecie, co mnie ucieszy”. Za to
obwieszczenie kilka koleżanek z grupy (które wytrwały, bo Doktor tak nas
wszystkich zastraszył na początku – zresztą, słusznie – że połowa od razu
zrezygnowała ze studiowania) miało ochotę Doktora udusić, ale akurat ja byłam
dumna z tego, co powiedział. Zmaltretował nas doszczętnie, ale prowadzone przez
niego zajęcia były najlepszymi, w jakich uczestniczyłam. Nie sposób było się
nudzić, kiedy inni na zajęciach u pozostałych prowadzących po prostu
przysypiali. Co prawda nie omawialiśmy lektur, tylko debatowaliśmy nad
rozmaitymi teoriami oświeceniowymi, ale przy tym poznaliśmy szczegóły z życia
księżnej Izabeli Czartoryskiej i dowiedzieliśmy się, dlaczego Mickiewicz nie
dotarł na powstanie. Byłam oczarowana Historią Literatury Polskiej i nadal
jestem. Reszta przedmiotów naprawdę wypada blado na tym tle.
Warto
jeszcze chyba jednak wspomnieć nieco więcej o Nauce o Współczesnym Języku
Polskim. Po pierwszych trzech zajęciach połowa roku pisała „rzeka” przez „ż”, a
slajdy z prezentacji spisywała w slawistycznym alfabecie fonetycznym. To jeden
z trudniejszych przedmiotów, ale i tak wszyscy bardziej przeklinali język
łaciński. Wszystkie czasy, koniugacje, deklinacje… Jeśli ktoś w liceum nie
uczył się łaciny, a zamierza iść na polonistykę, podczas wakacji lepiej niech
weźmie się za naukę tego języka, bo to nie przelewki. Do tego dojdzie historia
antyczna i wtedy… poleje się krew.
Mimo
wszystko, co trochę dziwne, czas na wyskoczenie na miasto z przyjaciółmi zawsze
się znalazł. A nowych przyjaciół – sporo. Towarzystwa bardzo zróżnicowane.
Poznańską polonistykę tworzą metale, Żydzi, gorliwi obrońcy przyrody, katolicy,
alternatywni, protestanci, hipsterzy, lalki Barbie, homoseksualiści, fanki
„Zmierzchu”, biseksualiści, chorzy, zdrowi, fani Slasha, szaleni, pasjonaci,
hejterzy… Ale przede wszystkim: DZIEWCZYNY. Moje panie. Jeśli szukacie na
polonistyce chłopaka, bardzo się zawiedziecie. Jeśli będzie fajny, to już
zajęty – przez chłopaka albo inną dziewczynę. Jeśli szukacie spokoju – nie
uświadczycie go, bo mimowolnie zostaniecie wplątane w intrygi, nawet o tym nie
wiedząc. Próbując zostać anonimowymi, Wasze działania skończą się fiaskiem, bo
plotkary na pewno znajdą jakieś brudy na Wasz temat (najczęściej nieprawdziwe),
by uprać je na forum wszystkich zgromadzonych w podziemnej kafejce (albo innym
miejscu, gdzie przebywa mnóstwo Waszych znajomych). Jest szalenie intrygująco.
I przeważnie wesoło, ale naprawdę bardzo brakuje facetów, którzy rozładowaliby
napiętą sytuację. Na szczęście prócz nauki są różne imprezy organizowane przez
wspaniałe samorządy studenckie. Czasem odbywają się po kilka w tym samym
czasie. Istnieje też mnóstwo kół, nie tylko literackich, do których można przynależeć.
Możliwości jest naprawdę sporo i trudno z początku się odnaleźć, zwłaszcza,
jeśli z małej miejscowości przybywacie do zupełnie innego środowiska. W końcu
jednak zaczynacie rozumieć, że wydział, na jakim studiujecie królową nauk
humanistycznych, stał się dla was drugim domem. Jeszcze lepszym niż Hogwart. Tu
jest wasza druga rodzina, którą tworzą zarówno koledzy jak i prowadzący
zajęcia. Znajdzie się tu i Snape, i Umbridge (zawsze, w każdym dziekanacie na
każdym wydziale, unikać jak ognia!) i Dumbledore, i niejeden Ron czy Hermiona,
bo to bardzo liczny kierunek i wręcz nie ma możliwości mieć kontaktu z każdym.
Ale w znajomościach można przebierać, więc dla mnie stanowi to plus. Rozwinąć
można się bowiem nie tylko dzięki zajęciom, ale i nowym przyjaciołom.
Reasumując,
polonistykę polecam wszystkim, którzy zdają sobie sprawę z tego, że nie zawsze
jest sielankowo. Jeśli chcecie znaleźć dobrą pracę, posłuchajcie rodziców:
zostańcie dentystami. Ale jeżeli jesteście pewni, że kochacie literaturę,
potrafiącą być czasem jak stary silnik, który trzeba rozebrać, upaprać się w
międzyczasie smarem, a później powolutku złożyć każdą z ponad stu części, by
przekonać się, „how it’s made”, to trafiliście w dziesiątkę. (Od razu zaznaczę,
że nie mam praw autorskich do tego porównania, ukradłam je Doktorowi z
pierwszych zajęć, które zapamiętam do końca życia). Macie moje słowo, że na
imprezę znajdziecie czas na pewno, ale wówczas same piątki to raczej odległe
marzenie.
W
razie pytań – piszcie w komentarzach. Postaram się udzielić jak
najkonkretniejszej odpowiedzi.
Z
najlepszymi życzeniami, byście podjęli słuszny wybór, który wpłynie na Waszą
dalszą przyszłość oraz gorącymi zaproszeniami na poznański Wydział Filologii
Polskiej i Klasycznej,
Neifile
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobry, Em.
OdpowiedzUsuńJak sobie przeczytałam na blogu, że studiujesz polonistykę, to uśmiechnęłam się do siebie. Kiedy ktoś pyta się mnie o przyszłość, a ja z bardzo poważnym wyrazem twarzy oznajmiam, że mam zamiar zostać krytykiem literackim, najczęściej otrzymuję odpowiedź "po polonistyce zapraszam do lidla na kasę". Oczywiście jakoś specjalnie mnie te komentarze nie ruszają, właściwie to do nich przywykłam, wystarczy przy jakimś ścisłowcu stwierdzić, że kocha się literaturę, to od razu człowiek jest wyklęty i głupi, bo przecież nie rozumie matematyki (jakby to zawsze szło ze sobą w parze). Dlatego człowiek, który od drugiej klasy gimnazjum widzi swoją przyszłość właśnie w otoczeniu książek i polonistyki, jest raczej uodporniony na podobne uwagi. Nawet wykładowca nie będzie mnie w stanie zniechęcić.
Jestem natomiast w miarę pozytywnie zaskoczona, że czeka mnie łacina. Od zawsze chciałam się jej uczyć, jednak w moim liceum (na profilu dziennikarskim, joł) skupiają się głównie na francuskim, więc, za przeproszeniem, w rzyć mogłam sobie łacinę wsadzić, wyszłoby na to samo. Uśmiechałam się do momentu, w którym stwierdziłaś, że najlepiej przyswoić sobie podstawy przed październikiem. Jak było z Tobą? Uczyłaś się wcześniej łaciny?
Kobitki, ploteczki, kobitki i ploteczki - nie żebym jakoś szczególnie przejmowała się opinią innych, ale wytrzymanie na wydziale z samymi laskami to rzeczywiście będzie koszmar :< Zawsze wmawiałam sobie, że znajdę faceta na studiach, nie ma co się w liceum spieszyć. Kurna, muszę wziąć się do roboty : D
Dobra, ja wiem, od rzeczy. BARDZO ŁADNIE dziękuję za informacje, które i dla mnie, i dla - zapewne - sporej liczby osób są błogosławieństwem. Mogę też powiedzieć, że jeśli nie dostanę się tam, gdzie sobie wymarzyłam jako dziecko, a zapewne się nie dostanę, to przemyślę Poznań. Podobno piękne miasto (może nie tak jak Kraków, ale zawsze coś), bardzo nastawione na studentów. Czy coś.
Do napisania gdzieś na Heaven,
Majuk.
Bardzo dobry, Majuczku!
UsuńNie masz pojęcia, jak cieszy mnie Twoje zdeterminowanie. Ma w sobie coś pięknego i szlachetnego, zdziwiłabyś się, jak wiele osób wybiera polonistykę, bo zwyczajnie nie mają co innego do roboty albo uważają ten kierunek za najłatwiejszy.
Na profilu dziennikarskim - francuski? Ej, dziwne to trochę, ale z drugiej strony: jaka jest łacina, jeśli nie dziwna? Dobra, jest pożyteczna i to bardzo. ^^ Osobiście nie uczyłam się łaciny nigdy wcześniej, a to, w jaki sposób pani magister wykładała przedmiot, wprawiało mnie w stan głębokiej i deprymującej nudy, kompletnie zraziło mnie do tego języka. Nie było jednak rady, trzeba było uczyć się w miarę regularnie. Wiem, że łacinie poświęcałam naprawdę dużo uwagi, ale nigdy nie widziałam u siebie zadowalających efektów. Konstrukcje zdań wielokrotnie złożonych w stronie biernej zawsze rozkładały mnie na łopatki. W dodatku żałowałam, że zamiast mieć czas na czytanie BN-ek, muszę wciąż uczyć się deklinacji i koniugacji łacińskich, co strasznie mnie irytowało. Zwłaszcza, że nigdy nie udało mi się zdać kolokwium z łaciny za pierwszym razem i musiałam jeździć na inny wydział (teologiczny! ;D), by poprawić. ;C Dlatego nauczenie się łaciny trochę wcześniej, a przynajmniej przygotowanie się na to wszystko, jest według mnie bardzo dobrym pomysłem. Niekoniecznie z podręczników, w sieci jest witryna Lingua Latina Omnibus, która zawiera cały materiał, jaki przerabialiśmy na pierwszym roku polonistyki.
Też sobie powtarzałam to samo, co Ty - że faceta znajdę na studiach. I znalazłam, już w drugim miesiącu mojego pobytu w Poznaniu,tyle że był z politechniki, więc ten związek z góry był skazany na fiasko. xD
Tak, Poznań jest bardzo piękny. Jest w nim sporo magicznych miejsc, zupełnie jak w Krakowie (chociaż Wrocław też jest śliczny). A każdy student jest w nim witany z otwartymi ramionami. Mogę Ci tylko powiedzieć, że z dostaniem się na polonistykę (nieważne, gdzie), nigdy nie ma większych problemów. Ale zapraszam serdecznie do Poznania. Trzymamy poziom i mamy naprawdę świetnych specjalistów. W większości - wymagających, ale i jednocześnie wyrozumiałych. ;)
Choć na polonistykę się nie wybieram i kiepski ze mnie humanista, to bardzo ciekawie było przeczytać relację studentki tego kierunku.
OdpowiedzUsuńZmartwiłaś mnie trochę tą łaciną. Zaczynam się jej uczyć w liceum od tego roku i oczywiście nie spodziewam się, że to łatwy do nauczenia język, ale może rzeczywiście powinnam nastawić się na poświęcenie jej trochę więcej czasu.
Plotki, intrygi - naprawdę? Dwudziestoparoletnie dziewczyny dalej się w to bawią? Z tego się nie wyrasta czy coś...?
Tak, naprawdę, łacina lubi się mścić, jeśli nie jest przez uczniów dopieszczana. ;P Najlepiej serio, jak się komuś nudzi, nauczyć chociażby podstawowych czasowników. To bardzo wiele daje, tak na początek.
UsuńTo bardzo przykre, ale dziewczyny na studiach potrafią być wciąż bardzo... głupie. Albo, jeszcze gorzej, perfidnie inteligentne i cieszące się krzywdy innych. Dla utrzymania równowagi są jednak też aniołki i inne bardzo równe babki. Myślę, że z plotek i intryg się nie wyrasta. Skłonność do nich po prostu zależy od charakteru. ;)
Ha, myślę, ze to dlatego, że nie ma w pobliżu facetów, przed którymi można udawać pozory normalności i mądrości. xD
UsuńRacja... Tak narzekamy na tych biednych mężczyzn, a gdy ich braknie, totalna bieda z nędzą... xD
UsuńBardzo ciekawy tekst, chociaż miałam ochotę zostawić go sobie na później, kiedy zobaczyłam jaki jest długi ;). Mimo wszystko przeczytałam cały, bo rzadko się zdarza, by ktoś potrafił spojrzeć tak obiektywnie na ten kierunek, samemu go studiując. Niestety według mnie ma trochę więcej minusów niż plusów, więc raczej się nie wybieram, chociaż język polski i pisanie naprawdę uwielbiam.
OdpowiedzUsuńOch, o polonistyce mogę pisać godzinami, załącza mi się na ten temat istny słowotok... Dziękuję Ci bardzo, ale nie wiem, czy do końca masz rację z tym obiektywizmem. Faktycznie, ma więcej minusów niż plusów, to na pewno. Ale i tak go kocham. <3
UsuńMyślę, że te minusy - w głównej mierze wymagający wykładowcy i spory materiał - nie grają większej roli. Jak się naprawdę bardzo kocha literaturę, nie tylko pisanie, ale i całą jej historię i wszystko, co z nią związane, to wszystko inne niknie, jak mi się wydaje. :)
UsuńMnie tekst Neifile bardziej utwierdził w przekonaniu, że chcę iść na polonistykę, niż zniechęcił. :)
No tak, ale są przedmioty, które z literaturą zwyczajnie się nie wiążą. Tak naprawdę nie wiadomo, jak je zaszufladkować. Po prostu trzeba je przeboleć, choć czasem ten ból jest bardzo nieznośny. ;)
UsuńBardzo się cieszę, Halsko. Mimo wszystko - warto.
przeczytałam z ogromną chęcią, bo czekają mnie właśnie studia, wiec miło było się dowiedzieć co mnie czeka. Kobiety intrygantki, wcale mnie nie zachęciły xD
OdpowiedzUsuńJa idę na Informacje naukową i bibliotekoznawstwo, podobno jeden z nudniejszych kierunków, ale się ty na razie nie przejmuję. Mam podstawy łaciny, tylko na pierwszym roku, wiec mam nadzieję, że tak bardzo w kość mi nie dadzą te wykłady.
W takim razie życzę powodzenia i mam nadzieję, że łacina pójdzie Ci jak z płatka. :)
UsuńStudiuję właśnie informację naukową i bibliotekoznawstwo w Katowicach na UŚ. Jestem po pierwszym roku. Nie jest jakoś strasznie, ale pierwszy semestr trochę nudny. I ogólnie to kierunek tylko dla pasjonatów, bo jest duuużo o książkach, bibliotekach i ich historii. Łacinę miałam i jakoś udało mi się ją zdać, ale jest ciężka. Podstawa to systematyczna nauka. Bez tego się nie da. Co do ludzi, to tutaj też nie masz co liczyć na wysyp facetów, ale u mnie na roku kilku rodzynków się znajdzie. Powodzenia ;)
Usuńteż idę do Katowic na UŚ :P
OdpowiedzUsuńPolecam ;). Mimo że polonistyki nie studiuje, ale wydział nauk społecznych jest całkiem blisko filologicznego ;)
UsuńJa bym nie powiedziała, że całkiem blisko, ale niezbyt daleko. Jak trzeba w 15 minut dolecieć do rektoratu (który jest naprzeciwko WNS-u) na wf, to czasem jest problem. Właśnie dlatego cieszę się, że nie mam już tych zajęć :)
UsuńAle tak czy inaczej, bardzo fajnie, że się do nas, Karolino, wybierasz. Może nawet kiedyś na siebie wpadniemy. Na przykład w oczekiwaniu na windę... ;)
Przynajmniej rozgrzewka jest z głowy. :D
UsuńChciałam studiować filologię polską jako drugi kierunek. Nawet złożyłam papiery, jednak zdrowie mi to uniemożliwi, bo i tak teraz będę miała ciężko na pierwszym kierunku - by pogodzić jazdę z jednego miasta do drugiego, do lekarza.
OdpowiedzUsuńJestem strasznie ciekawa, czy bym sobie poradziła, ale nie dowiem się tego teraz : p. Może na studia II stopnia będę robiła na tym kierunku ^^.
Powodzenia w dalszej uczelnianej karierze :)
Kurczę, szkoda, że tak Ci się pokomplikowało. Życzę dużo zdrowia! A sama dodam, że wszystko, co związane z naukami społecznymi bardzo mnie ciekawi i kiedyś chciałam między innymi studiować właśnie na takim wydziale, chociażby dziennikarstwo. :)
UsuńStudiuję politologię ze spec. komunikacja społeczna i dziennikarstwo :). A bardzo chciałam też filologie polską ze spec. edytorską. Ale niestety.
UsuńDziękuję bardzo za życzenia. Przyda się, na pewno się przyda :)!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Humanizm
OdpowiedzUsuńHumanista, który nie zna matematyki, to nie humanista.
I filologia polska nie jest najbardziej humanistycznym kierunkiem, o nie. Nie mylmy podstawowych pojęć, szczególnie, że studiujesz polonistykę.
Zresztą o humanizmie uczono mnie już w gimnazjum, Ciebie zapewne też.
Pozdrawiam :)
O humanizmie czytałam do poduszki w wieku siedmiu lat. Gdy chodziłam do gimnazjum, uświadomiono mnie o omylności Wikipedii. Kiedy zaś poszłam na studia, zrozumiałam, że prawdziwa nauka zaczyna się, gdy w Internecie o danym zagadnieniu nie ma nawet wzmianki.
UsuńStudiuję, więc musiałam zdać maturę z matematyki. W trosce o Twój spokój ducha, dodam, iż na każdym humanistycznym kierunku istnieją przedmioty "uściślające", tak jak na kierunkach ścisłych "humanizujące", więc nad matematyką będę miała jeszcze przyjemność popracować.
Humanistyka - według mnie, według osób o znacznie większym ode mnie autorytecie, mającym przed nazwiskiem tytuł doktora - JEST najbardziej humanistycznym kierunkiem. Zapraszam do nas, na pewno się o tym przekonasz.
humanizm czy humanistyka? oto jest pytanie.
UsuńNiesmialo dodam od siebie, że wyraz humanizm nawiązuje chyba o człowieka, nie języka polskiego? A więc najbardziej humanistyczny kierunek to antropologia... ;)
UsuńZgadzam się, o człowieka. O niego zawsze chodziło najbardziej.
UsuńMyślałam o polonistyce jeszcze w gimnazjum i z tego też powodu wybrałam w liceum profil humanistyczny z elementami wykształcenia dziennikarskiego. I przyznam szczerze, że chociaż pisanie jest moją drugą miłością (zaraz po muzyce, chociaż równie wielką), a dziennikarstwo zaczęło mi się naprawdę podobać, zdecydowałam się złożyć papiery na zupełnie inny kierunek i tak oto zostałam świeżo upieczoną studentką filologii amerykańskiej na UJ-ocie. Na razie chcę sobie dać czas na zadomowienie się w nowym miejscu, ponieważ uczelnia jest na tyle daleko od mojego domu, że nie wystarczy mi dojeżdżać i będę musiała się do Krakowa przeprowadzić (swoją drogą, piękne miasto, dlatego też wcale nie narzekam ^^), ale sądzę, że w przyszłym roku mogłabym spróbować połączyć to z drugim kierunkiem, jakim byłaby właśnie polonistyka. Zwłaszcza, że... hm, no cóż, nawet mnie zachęciłaś ^^. Wygląda na to, że polonistyka to swego rodzaju wyzwanie, a ja, przyznam szczerze, lubię wyzwania. Miejmy nadzieję, że los będzie sprzyjał moim planom, bo los zwykle ma to do siebie, że uwielbia je krzyżować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;).
filologia amerykańska? ciekawie, ciekawie! mówiąc szczerze, to w ogóle się nie dziwię, że wybrałaś taki kierunek. często miłość do języka ojczystego wiąże się ze smykałką do tych obcych. więc powodzenia!
UsuńZ ręką na sercu przyznaję, że dużo bardziej podobał mi się Twój szablon, halska. Miał ciekawszy układ, był bardziej przejrzysty. Teraz jest wszystkiego za dużo; dużo linków na samej górze strony, dużo "zwiędłych" kolorów (pierwsze skojarzenie, przysięgam), dużo prostoty w samej grafice. Nie chcę obrażać dante., bo szablony robi cudne, jednak uważam, że tym razem to Ty bardziej sprostałaś zadaniu. Przejściowy szablon był bardziej klimatyczny i odpowiedni - jeśli brać oczywiście pod uwagę wygodę w klikaniu. Tak, tak, zdaję sobie sprawę, że nie zadowolisz każdego, jednak tak sobie pomyślałam, a później wklepałam te moje myślenie w komentarz, bo doszłam do wniosku, że może chciałabyś znać opinię czytelnika.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Mieszkam w Poznaniu i już teraz (choć dopiero będę szła do klasy drugiej gimnazjum) myślę o tym, co miałabym studiować. Nie wyobrażam sobie, by moje studia nie były związane w jakikolwiek sposób z językiem polskim. Czuję się urodzoną polonistką i chyba naprawdę tak jest. Poważnie myślę o dziennikarstwie i stosunkach międzynarodowych, jednak wszystko może potoczyć się inaczej.
OdpowiedzUsuńNa koniec - dziękuję za ten artykuł. Tak, dziękuję, bo zaczęłam się zastanawiać i myśleć "co dalej?" po raz kolejny.
Pozdrawiam!