Prozaicy to blog, na którym organizowane są konkursy literackie, od czasu do czasu pojawią się różne porady dotyczące pisania, wskazówki albo recenzje, felietony, reportaże. Blog ma na celu nie tylko popularyzowanie wśród młodych osób czytanie książek, ale też zachęcanie do tworzenia własnych opowiadań i powieści, które w przyszłości mają szanse pojawić się na domowych biblioteczkach.
Kontakt: E-MAIL: PROZAICY@VP.PL oraz FACEBOOK: TUTAJ

Badacsony



                Wakacje w siedemnastym roku mojego życia nie obfitowały w ekscytujące wydarzenia.  Dotarłam w miejsce, gdzie kobiety nie golą pach.
                Bileterka w wycieczkowym busiku nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Brak makijażu ani jakiejkolwiek dbałości o wygląd; garderoba kompletowana rankiem, w minutę, między śniadaniem a prysznicem; mało stylowa nerka w miejsce kobiecej torebki; przygarbiona postawa; szeroki i szczery, choć nieco zakłócony zbyt dużą ekspansją dziąseł uśmiech oraz niewyregulowane węgierskie brwi układały się w obraz małomiasteczkowej dziewczyny z brakiem ogłady, jednak o sporych ambicjach. Widać było, że ma słuch do języków, bo mimo kiepskiej bytności Polaków w okolicy, podłapała nieco zwrotów, a nawet potrafiła klecić zupełnie poprawne zdania. Rzucony do wujka, mający miejsce przy kupnie biletu, żarcik: „Do you want some sugar or whipped cream with it?”*, okraszony kolejnym dziąsłowym uśmiechem i niskim chichotem młodej klępy, utwierdził mnie w pierwotnej opinii o Węgierce. Pragnęła być postępowa, inteligentna, wielkomiastowa. Wykształcona, zabawna, pewna siebie. Nie miała żadnej z tych cech. Posiadała za to optymizm. Radość była wyznacznikiem jej charakteru, a szczęście i zadowolenie definiowało jej spokojne, nadbalatońskie życie.
                A mnie pożerała zazdrość. Bo nie wystarczało mi to.
                Obok siedziała Niemka – na oko w moim wieku. O drobnej sylwetce i okrągłęj buzi, którą okalał niebiański hełmik platynowych włosów sięgających żuchwy. Jej twarz emanowała młodzieńczością – usta delikatne, malinowe, policzki odrobinę morelowe, nosek uroczo opalony. Kąciki jej ust pozostawały lekko uniesione przez całą podróż. Nie mogłam rozszyfrować tej zapowiedzi uśmiechu: przejaw niewinnej nastoletniej dumy z samej siebie czy może wynikające z obcowania z wiejską naturą i sympatyczną bileterką ogólne zadowolenie z życia.
                Była zrobiona. Na sobie miała niby zwykłą sukienkę w marynarskie pasy, w rzeczywistości jednak fason i kolory pieczołowicie dobrała do swojego typu urody. Na wierzch narzuciła najmodniejszą obecnie kamizelkę dżinsową DIY, bez cienia litości potraktowaną wybielaczem w kilku miejscach. Nogi zdobiły klasyczne czerwone Conversy za kostkę, chude przeguby dziewczęce bransoletki, a paznokcie lśniły turkusem Versace. Obok leżała torebka-kuferek vintage. Wyglądała bardzo zachodnio, niczym żywcem wyjęta ze „Skinsów”. W mojej głowie już poruszała się w rytm dubstepu wśród pijanych znajomych na niekończącym się paśmie imprez. Każda z nich wzbogacona magicznym proszkiem. Szaleństwo i psychodelia na najwyższym poziomie. Przystojni chłopcy w creepersach i spodniach siedem ósmych.
                Wydawała się spełniona. Kiedy Węgierka znów coś palnęła, jej twarz powoli rozbłysła szerokim, ale wypracowanym uśmiechem na sześć zębów. Wyglądała jakby dobrze się bawiła sama ze sobą, jak i w towarzystwie innych pasażerów. W niej również była radość. Może do dobrego samopoczucia wystarczało jej poczucie ładnego wyglądu? A w konsekwencji wesołe podejście do życia owocowało zdrowym optymizmem?
                Były jak dwa przeciwne bieguny. Słońcem spalona, suchym powietrzem smagana, nieokrzesana, wiejska i ostentacyjnie wesoła Bileterka oraz platynowa, aryjska Niemka, wcielenie stylu, młodości, piękna i niekończącej się zabawy. To, co u jednej było na wyciągnięcie dłoni, u drugiej chowało się za fasadą wypracowanego wyglądu. Spontaniczna radość. To, co u pierwszej było nieświadomie głęboko skrywane, u drugiej widoczne było na przelotny rzut oka. Piękno.
                Obie na swój sposób były szczęśliwe, w to nie wątpię. Bo szczęśliwego człowieka rozpoznać całkiem łatwo. Nie bije od niego żadna aura, strumień niebieskiej światłości, aureola, mandala, swastyka, nóg nie oplatają krasnale i leśne zwierzątka. Nie potrzeba długotrwałej obserwacji. Widać to w pojedynczym spojrzeniu, grymasie. Taka osoba ma w sobie intuicyjnie wyczuwalne ciepło. Przynajmniej ja to tak widzę.
                Tego lata, tu, na Węgrzech, w wiosce dechami zabitej, odkryłam kilka rzeczy.

Nuda zmusza do myślenia.
Nuda żywi artystów i uczonych.
Brzydota jest inspirująca.
Szukanie piękna w rzeczach brzydkich jest ekscytujące.
Tworzenie sztuki polega na przekuwaniu brzydoty w piękno.  Z rumowiska miernoty i braku głębszych znaczeń powstaje gładka, spójna i lśniąca całość.
Odbiór sztuki polega na wielokrotnym rozkładzie wyważonej lecz niewymuszonej doskonałej całości na czynniki i delektowaniu się odkrytym w tym procesie kunsztem dzieła.
Ale piękno jest względne.
Lubię naciskać nożem zawinięty w rulon naleśnik i obserwować biały serek wypływający przez dziurki w cieście.
To, jak nasze dzieło zostanie odebrane, nie zależy wyłącznie od poziomu jaki prezentuje, ale także od tego, jak sami je postrzegamy.


* Życzy pan sobie do tego cukier albo śmietankę?

Wali

8 komentarzy:

  1. Świetny reportaż, naprawdę bardzo mi się podoba. Gratuluję i zazdroszczę trochę autorce takiego stylu. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła przeczytać jeszcze jakieś jej teksty.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny reportaż, świetnie się bawiłam czytając go. Kiedyś przejeżdżałam przez Węgry w drodze na wakacje i to, co zapamiętałam: okropnie wysokie ceny w zajazdach oraz nierówne drogi, które zmusiły mnie do ciągłych narzekań: robimy przerwę?
    "Lubię naciskać nożem zawinięty w rulon naleśnik i obserwować biały serek wypływający przez dziurki w cieście." - ubawiłam się przy tym tekście. Tak, bardzo inspirująca czynność :) Muszę spróbować ;d

    Pozdrawiam, Donna

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie do końca mogę nazwać ten tekst reportażem, ale jest bardzo przyjemny. Podobał mi się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tekst raczej nie mieści się w sztywnych ramach reportażu, co nie zmienia faktu, że jest bardzo ładny i dopracowany. Podobał mi się bardzo styl pisania, jest taki zgrobny, strasznie fajnie uchwycający szczegóły, plastyczny. Naprawdę, byłam pod dużym wrażeniem takiej umiejętności operowania słowem, zwłaszcza opisy wyglądu zewnętrznego pań zrobiły na mnie wrażenie, widać tu lekkie pióro i bardzo przyjemnie się to czytao - szkoda, że tekst jest taki krótki, bo ledwie można wtopić się w ten klimat.
    Znalazłam jednak dwie rzeczy, które trochę mi przeszkadzają - po pierwsze, jakiś taki brak kontekstu, przez który tekst jest niewiarygodny i jakoś nie wydaje mi się, żeby autorka rzeczywiście spotkała te dwie panie, jak i siedziała w busie, a za to pobrzmiewa stylizacją. (Nie chcę tutaj powiedzieć, że autorka rzeczywiście nie opisała swoich wakacji - może i tak było, tyle że skupienie się na myśli przewodniej, bardzo mglistej zresztą, i wyjęcie jej z ram chwili, zadziałało trochę w taki sposób, że nie czuje się niczego innego, a mnie właśnie trochę tutaj kontekstu brakuje - ale to taka osobista uwaga.) Po drugie, drażnił mnie odrobinę ten chłodny dystans samej narratorki do wszystkiego, głównie oczywiście do postaci, ta jej "wrzechwiedza" co do tego, co chciały sobą reprezentować i co rzeczywiście w oczach wszystkich reprezentują. Ale też tylko trochę, bo generalnie to gratuluję tekstu, a moje uwagi to tylko osobiste przemyślenia, a nie jakieś prawdziwe wady.
    Pozdrawiam, Kendra
    PS. "To, jak nasze dzieło zostanie odebrane, nie zależy wyłącznie od poziomu jaki prezentuje, ale także od tego, jak sami je postrzegamy." - do tego tekstu ta uwaga pasuje, ale chyba raczej nie jest uniwersalna, prawda? Jeśli dzieło nosimy w sobie/na sobie/sami jesteśmy dziełem, to jasne, ale tylko i wyłącznie wtedy(inaczej to zależy tylko od tego, jak inni je postrzegają), i to też zależy od odbiorcy, na jakiego trafimy i jego zmysłu obserwacji/skupienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję bardzo za wszystkie opinie. Faktycznie, nie jest to do końca reportaż, ale też nie pisałam go "na miarę". Przypadkiem trafiłam na ten blog i na ogłoszenie o reportażach z wakacji.
    Z tym "brakiem kontekstu" również muszę się zgodzić, jak i z brakiem głębszej tematyki - zaczynając pisać tekst, nie zakładałam żadnej konkretnej problematyki. Miał być to rodzaj dziennika (bo i co innego można robić na Węgrzech). Ale wszystko zdarzyło się naprawdę. ;)
    Odnośnie fragmentu o dziele: masz rację, nie spojrzałam na to z tej strony. Ostatnio jednak mam wrażenie, że wszyskto zmierza w kierunku sztuki performatywnej i granica pomiędzy artystą a dziełem się zaciera.
    Ostatnio wyłapałam gdzieś taką myśl Nietzschego, że artysta może angażować się w swoje dzieło tylko w trzech czwartych, inaczej będzie sprawiało wrazenie wymuszonego i niezdrowego, zbyt podniecającego. Umieram ze śmiechu przypominając sobie zdanie: "Wszystkie rzeczy dobre mają w sobie coś niedbałego i leżą jak krowy na łące". Choć to takie prawdziwe!

    OdpowiedzUsuń
  6. Racja :) ta myśl jest bardzo prawdziwą.
    Performance to jedno, ale sztuka nie służy tylko uzewnentrznaniu się, ani pokazywaniu, zwłaszcza że wszystko odbieramy subiektywnie - weźmy książki np. Autor nie może ich już obronic, zwłaszcza po publikacji. I granicą między dziełem a artysta jest wyraźna.
    Ja mam jeszcze takie pytanie do redakcji - w paru miejscach w tekście widać takie małe niezrecznosci, typu: "dotarlam w miejsce", itp. Nie dałoby się przed wstawieniem zbetowac tekstów? Nie chce się czepiac, bo sama robię masę błędów, ale to by pewnie dobrze zrobiło tekstom wrzucany na stronę - takie spojrzenie i poprawki stylistyczne świeżym okiem, rzecz jasna za zgoda autorow.
    Kendra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kendro, sęk w tym, że ja betuję teksty. i nie wiem, jak to się stało, ale u mnie wszystko w porządku, nie ma błędu. Przynajmniej nie w przytoczonym przez Ciebie fragmencie.

      Usuń
    2. Nie mówiłam o błędach ortograficzym, tylko niezręcznościach stylistycznych - np., przytaczając ten sam fragment, nie można "dojechać w miejsce" tylko ew. "do jakiegoś miejsca".
      Wieeem, to "trochę" czepialstwo z mojej strony, zwłaszcza że nikt nie jest idealny i ja sama popełniam o wiele większe błędy, ale skoro blog to "Prozaicy" i generalnie jest dla miłośników prozy polskiej... ;)
      Kendra

      Usuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine