Wakacje
w siedemnastym roku mojego życia nie obfitowały w ekscytujące wydarzenia. Dotarłam w miejsce, gdzie kobiety nie golą
pach.
Bileterka
w wycieczkowym busiku nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Brak
makijażu ani jakiejkolwiek dbałości o wygląd; garderoba kompletowana rankiem, w
minutę, między śniadaniem a prysznicem; mało stylowa nerka w miejsce kobiecej
torebki; przygarbiona postawa; szeroki i szczery, choć nieco zakłócony zbyt
dużą ekspansją dziąseł uśmiech oraz niewyregulowane węgierskie brwi układały
się w obraz małomiasteczkowej dziewczyny z brakiem ogłady, jednak o sporych
ambicjach. Widać było, że ma słuch do języków, bo mimo kiepskiej bytności
Polaków w okolicy, podłapała nieco zwrotów, a nawet potrafiła klecić zupełnie
poprawne zdania. Rzucony do wujka, mający miejsce przy kupnie biletu, żarcik:
„Do you want some sugar or whipped cream with it?”*, okraszony kolejnym
dziąsłowym uśmiechem i niskim chichotem młodej klępy, utwierdził mnie w
pierwotnej opinii o Węgierce. Pragnęła być postępowa, inteligentna,
wielkomiastowa. Wykształcona, zabawna, pewna siebie. Nie miała żadnej z tych
cech. Posiadała za to optymizm. Radość była wyznacznikiem jej charakteru, a
szczęście i zadowolenie definiowało jej spokojne, nadbalatońskie życie.
A
mnie pożerała zazdrość. Bo nie wystarczało mi to.
Obok
siedziała Niemka – na oko w moim wieku. O drobnej sylwetce i okrągłęj buzi,
którą okalał niebiański hełmik platynowych włosów sięgających żuchwy. Jej twarz
emanowała młodzieńczością – usta delikatne, malinowe, policzki odrobinę morelowe,
nosek uroczo opalony. Kąciki jej ust pozostawały lekko uniesione przez całą
podróż. Nie mogłam rozszyfrować tej zapowiedzi uśmiechu: przejaw niewinnej
nastoletniej dumy z samej siebie czy może wynikające z obcowania z wiejską
naturą i sympatyczną bileterką ogólne zadowolenie z życia.
Była
zrobiona. Na sobie miała niby zwykłą sukienkę w marynarskie pasy, w
rzeczywistości jednak fason i kolory pieczołowicie dobrała do swojego typu
urody. Na wierzch narzuciła najmodniejszą obecnie kamizelkę dżinsową DIY, bez
cienia litości potraktowaną wybielaczem w kilku miejscach. Nogi zdobiły
klasyczne czerwone Conversy za kostkę, chude przeguby dziewczęce bransoletki, a
paznokcie lśniły turkusem Versace. Obok leżała torebka-kuferek vintage.
Wyglądała bardzo zachodnio, niczym żywcem wyjęta ze „Skinsów”. W mojej głowie
już poruszała się w rytm dubstepu wśród pijanych znajomych na niekończącym się
paśmie imprez. Każda z nich wzbogacona magicznym proszkiem. Szaleństwo i
psychodelia na najwyższym poziomie. Przystojni chłopcy w creepersach i spodniach
siedem ósmych.
Wydawała
się spełniona. Kiedy Węgierka znów coś palnęła, jej twarz powoli rozbłysła
szerokim, ale wypracowanym uśmiechem na sześć zębów. Wyglądała jakby dobrze się
bawiła sama ze sobą, jak i w towarzystwie innych pasażerów. W niej również była
radość. Może do dobrego samopoczucia wystarczało jej poczucie ładnego wyglądu?
A w konsekwencji wesołe podejście do życia owocowało zdrowym optymizmem?
Były
jak dwa przeciwne bieguny. Słońcem spalona, suchym powietrzem smagana,
nieokrzesana, wiejska i ostentacyjnie wesoła Bileterka oraz platynowa, aryjska
Niemka, wcielenie stylu, młodości, piękna i niekończącej się zabawy. To, co u
jednej było na wyciągnięcie dłoni, u drugiej chowało się za fasadą
wypracowanego wyglądu. Spontaniczna radość. To, co u pierwszej było
nieświadomie głęboko skrywane, u drugiej widoczne było na przelotny rzut oka.
Piękno.
Obie
na swój sposób były szczęśliwe, w to nie wątpię. Bo szczęśliwego człowieka
rozpoznać całkiem łatwo. Nie bije od niego żadna aura, strumień niebieskiej
światłości, aureola, mandala, swastyka, nóg nie oplatają krasnale i leśne
zwierzątka. Nie potrzeba długotrwałej obserwacji. Widać to w pojedynczym
spojrzeniu, grymasie. Taka osoba ma w sobie intuicyjnie wyczuwalne ciepło.
Przynajmniej ja to tak widzę.
Tego
lata, tu, na Węgrzech, w wiosce dechami zabitej, odkryłam kilka rzeczy.
Nuda zmusza do myślenia.
Nuda żywi artystów i uczonych.
Brzydota jest inspirująca.
Szukanie piękna w rzeczach
brzydkich jest ekscytujące.
Tworzenie sztuki polega na
przekuwaniu brzydoty w piękno. Z
rumowiska miernoty i braku głębszych znaczeń powstaje gładka, spójna i lśniąca
całość.
Odbiór sztuki polega na
wielokrotnym rozkładzie wyważonej lecz niewymuszonej doskonałej całości na
czynniki i delektowaniu się odkrytym w tym procesie kunsztem dzieła.
Ale piękno jest względne.
Lubię naciskać nożem zawinięty w
rulon naleśnik i obserwować biały serek wypływający przez dziurki w cieście.
To, jak nasze dzieło zostanie
odebrane, nie zależy wyłącznie od poziomu jaki prezentuje, ale także od tego,
jak sami je postrzegamy.
* Życzy pan sobie do
tego cukier albo śmietankę?
Wali
Świetny reportaż, naprawdę bardzo mi się podoba. Gratuluję i zazdroszczę trochę autorce takiego stylu. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła przeczytać jeszcze jakieś jej teksty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
Genialny reportaż, świetnie się bawiłam czytając go. Kiedyś przejeżdżałam przez Węgry w drodze na wakacje i to, co zapamiętałam: okropnie wysokie ceny w zajazdach oraz nierówne drogi, które zmusiły mnie do ciągłych narzekań: robimy przerwę?
OdpowiedzUsuń"Lubię naciskać nożem zawinięty w rulon naleśnik i obserwować biały serek wypływający przez dziurki w cieście." - ubawiłam się przy tym tekście. Tak, bardzo inspirująca czynność :) Muszę spróbować ;d
Pozdrawiam, Donna
Nie do końca mogę nazwać ten tekst reportażem, ale jest bardzo przyjemny. Podobał mi się.
OdpowiedzUsuńTekst raczej nie mieści się w sztywnych ramach reportażu, co nie zmienia faktu, że jest bardzo ładny i dopracowany. Podobał mi się bardzo styl pisania, jest taki zgrobny, strasznie fajnie uchwycający szczegóły, plastyczny. Naprawdę, byłam pod dużym wrażeniem takiej umiejętności operowania słowem, zwłaszcza opisy wyglądu zewnętrznego pań zrobiły na mnie wrażenie, widać tu lekkie pióro i bardzo przyjemnie się to czytao - szkoda, że tekst jest taki krótki, bo ledwie można wtopić się w ten klimat.
OdpowiedzUsuńZnalazłam jednak dwie rzeczy, które trochę mi przeszkadzają - po pierwsze, jakiś taki brak kontekstu, przez który tekst jest niewiarygodny i jakoś nie wydaje mi się, żeby autorka rzeczywiście spotkała te dwie panie, jak i siedziała w busie, a za to pobrzmiewa stylizacją. (Nie chcę tutaj powiedzieć, że autorka rzeczywiście nie opisała swoich wakacji - może i tak było, tyle że skupienie się na myśli przewodniej, bardzo mglistej zresztą, i wyjęcie jej z ram chwili, zadziałało trochę w taki sposób, że nie czuje się niczego innego, a mnie właśnie trochę tutaj kontekstu brakuje - ale to taka osobista uwaga.) Po drugie, drażnił mnie odrobinę ten chłodny dystans samej narratorki do wszystkiego, głównie oczywiście do postaci, ta jej "wrzechwiedza" co do tego, co chciały sobą reprezentować i co rzeczywiście w oczach wszystkich reprezentują. Ale też tylko trochę, bo generalnie to gratuluję tekstu, a moje uwagi to tylko osobiste przemyślenia, a nie jakieś prawdziwe wady.
Pozdrawiam, Kendra
PS. "To, jak nasze dzieło zostanie odebrane, nie zależy wyłącznie od poziomu jaki prezentuje, ale także od tego, jak sami je postrzegamy." - do tego tekstu ta uwaga pasuje, ale chyba raczej nie jest uniwersalna, prawda? Jeśli dzieło nosimy w sobie/na sobie/sami jesteśmy dziełem, to jasne, ale tylko i wyłącznie wtedy(inaczej to zależy tylko od tego, jak inni je postrzegają), i to też zależy od odbiorcy, na jakiego trafimy i jego zmysłu obserwacji/skupienia ;)
Dziękuję bardzo za wszystkie opinie. Faktycznie, nie jest to do końca reportaż, ale też nie pisałam go "na miarę". Przypadkiem trafiłam na ten blog i na ogłoszenie o reportażach z wakacji.
OdpowiedzUsuńZ tym "brakiem kontekstu" również muszę się zgodzić, jak i z brakiem głębszej tematyki - zaczynając pisać tekst, nie zakładałam żadnej konkretnej problematyki. Miał być to rodzaj dziennika (bo i co innego można robić na Węgrzech). Ale wszystko zdarzyło się naprawdę. ;)
Odnośnie fragmentu o dziele: masz rację, nie spojrzałam na to z tej strony. Ostatnio jednak mam wrażenie, że wszyskto zmierza w kierunku sztuki performatywnej i granica pomiędzy artystą a dziełem się zaciera.
Ostatnio wyłapałam gdzieś taką myśl Nietzschego, że artysta może angażować się w swoje dzieło tylko w trzech czwartych, inaczej będzie sprawiało wrazenie wymuszonego i niezdrowego, zbyt podniecającego. Umieram ze śmiechu przypominając sobie zdanie: "Wszystkie rzeczy dobre mają w sobie coś niedbałego i leżą jak krowy na łące". Choć to takie prawdziwe!
Racja :) ta myśl jest bardzo prawdziwą.
OdpowiedzUsuńPerformance to jedno, ale sztuka nie służy tylko uzewnentrznaniu się, ani pokazywaniu, zwłaszcza że wszystko odbieramy subiektywnie - weźmy książki np. Autor nie może ich już obronic, zwłaszcza po publikacji. I granicą między dziełem a artysta jest wyraźna.
Ja mam jeszcze takie pytanie do redakcji - w paru miejscach w tekście widać takie małe niezrecznosci, typu: "dotarlam w miejsce", itp. Nie dałoby się przed wstawieniem zbetowac tekstów? Nie chce się czepiac, bo sama robię masę błędów, ale to by pewnie dobrze zrobiło tekstom wrzucany na stronę - takie spojrzenie i poprawki stylistyczne świeżym okiem, rzecz jasna za zgoda autorow.
Kendra
Kendro, sęk w tym, że ja betuję teksty. i nie wiem, jak to się stało, ale u mnie wszystko w porządku, nie ma błędu. Przynajmniej nie w przytoczonym przez Ciebie fragmencie.
UsuńNie mówiłam o błędach ortograficzym, tylko niezręcznościach stylistycznych - np., przytaczając ten sam fragment, nie można "dojechać w miejsce" tylko ew. "do jakiegoś miejsca".
UsuńWieeem, to "trochę" czepialstwo z mojej strony, zwłaszcza że nikt nie jest idealny i ja sama popełniam o wiele większe błędy, ale skoro blog to "Prozaicy" i generalnie jest dla miłośników prozy polskiej... ;)
Kendra