Maud – jak nazywali ją bliscy – miała ciężkie życie. Nie tylko dlatego, że żyła na przełomie wieków, w których rzeczywistość dla kobiet była okrutna, ale również z tego powodu, że brakowało w nim miłości i to już od wczesnego dzieciństwa. Dzięki temu, a może pomimo tego, była przez całe swoje życie bardzo wrażliwą i łagodną kobietą o otwartym umyśle oraz ogromnej wyobraźni.
Maud urodziła się 30 listopada 1874 roku w Clifton na Wyspie Księcia Edwarda. W wieku dwóch lat została osierocona przez matkę – Clarę Woolner Macneill, chwilę później tracąc też ojca, który wyjechał na zachód Kanady, gdzie ponownie się ożenił. Dziewczynka trafiła do domu dziadków w Cavendish. Jak wspominała po latach: „Byłam ładnie i ciepło ubrana, miałam dach nad głową – gdyby jeszcze tylko ktoś zechciał mnie pokochać”. Na farmie Macneillów doświadczyła, czym jest wiktoriańska pruderia i surowe metody wychowawcze. Jej dziadkowie – Alexander i Lucy spowodowali, że Maud wciąż kwestionowała swoje poczynania i brakowało jej tolerancji wobec tych, którzy nie potrafili sprostać jej wysokim wymaganiom moralnym. Przez całe życie traktowali marzenia wnuczki jako grzeszne dziwactwa, które należy wyplenić. Byli przeciwni literackim skłonnościom, uważając je za podszepty szatana. Takie poglądy nie były niczym niezwykłym w małej, zamkniętej na świat społeczności Cavendish, gdzie wszystko ściśle wiązało się z nakazami religijnymi. Pomimo tego w tygodniu dziewczynka mogła sama wybierać sobie lektury, bo dziadkowie traktowali powieści jako zło konieczne. Trzymali ją także z dala od rówieśników, dlatego Maud była bardzo samotna. „Zostałam odcięta od życia towarzyskiego. (…) odizolowano mnie od młodzieży. Jedynymi moimi towarzyszami były książki, a rozrywką – samotne wędrówki po okolicy" – mówiła. Zatracała się w tym bez reszty. Często wyobrażała sobie, że rozmawia z porcelanowymi figurkami lub lustrem. W wolnych chwilach zajmowała się także pisaniem biografii kotów i lalek, łowieniem ryb, zbieraniem jagód i układaniem bukietów z suszonych kwiatów. Nie mogła jednak pozwolić sobie na typowe dziecięce igraszki, bo dziadkowie za każdy przejaw nieposłuszeństwa wymierzali jej dotkliwą karę – musiała klęczeć na drewnianej podłodze i prosić Boga o przebaczenie.
Maud urodziła się 30 listopada 1874 roku w Clifton na Wyspie Księcia Edwarda. W wieku dwóch lat została osierocona przez matkę – Clarę Woolner Macneill, chwilę później tracąc też ojca, który wyjechał na zachód Kanady, gdzie ponownie się ożenił. Dziewczynka trafiła do domu dziadków w Cavendish. Jak wspominała po latach: „Byłam ładnie i ciepło ubrana, miałam dach nad głową – gdyby jeszcze tylko ktoś zechciał mnie pokochać”. Na farmie Macneillów doświadczyła, czym jest wiktoriańska pruderia i surowe metody wychowawcze. Jej dziadkowie – Alexander i Lucy spowodowali, że Maud wciąż kwestionowała swoje poczynania i brakowało jej tolerancji wobec tych, którzy nie potrafili sprostać jej wysokim wymaganiom moralnym. Przez całe życie traktowali marzenia wnuczki jako grzeszne dziwactwa, które należy wyplenić. Byli przeciwni literackim skłonnościom, uważając je za podszepty szatana. Takie poglądy nie były niczym niezwykłym w małej, zamkniętej na świat społeczności Cavendish, gdzie wszystko ściśle wiązało się z nakazami religijnymi. Pomimo tego w tygodniu dziewczynka mogła sama wybierać sobie lektury, bo dziadkowie traktowali powieści jako zło konieczne. Trzymali ją także z dala od rówieśników, dlatego Maud była bardzo samotna. „Zostałam odcięta od życia towarzyskiego. (…) odizolowano mnie od młodzieży. Jedynymi moimi towarzyszami były książki, a rozrywką – samotne wędrówki po okolicy" – mówiła. Zatracała się w tym bez reszty. Często wyobrażała sobie, że rozmawia z porcelanowymi figurkami lub lustrem. W wolnych chwilach zajmowała się także pisaniem biografii kotów i lalek, łowieniem ryb, zbieraniem jagód i układaniem bukietów z suszonych kwiatów. Nie mogła jednak pozwolić sobie na typowe dziecięce igraszki, bo dziadkowie za każdy przejaw nieposłuszeństwa wymierzali jej dotkliwą karę – musiała klęczeć na drewnianej podłodze i prosić Boga o przebaczenie.
Wizyty u dziadka ze strony ojca – senatora Johna Montgomery'ego i u kuzynów Campbellów w Park Corner – zapewniały Maud radość, ciepło i bliskość, niezbędne dla rozwoju dziecka, ale nawet oni nie rozumieli literackich aspiracji dziewczynki. Brutalnie drwili z nich, bo nie potrafili pojąć jak sierota bez grosza może mieć ambitniejsze plany niż służenie rodzinie, która wspaniałomyślnie się nią zaopiekowała. Maud potrzebowała kogoś, kto będzie gotowy jej wysłuchać, dlatego sama stworzyła sobie słuchaczy. Mieszkali oni w szklanej etażerce w salonie, w pobliskim lesie i na kartkach jej dziennika. Montgomery pisała pamiętniki przez sześćdziesiąt lat. W Polsce ukazało się kilka ich tomów.
Maud czuła się szczęśliwa tylko, gdy przebywała na łonie natury na Wyspie Księcia Edwarda. Wśród lekko kołyszących się drzew, łąk, pól, strumieni, które były jej przyjaciółmi, i kwiatowych ogrodów, zamieszkanych przez bajkowe stwory, mogła być naprawdę sobą, nie martwiąc się o normy i nakazy jej dziadków. Dziewczynka, a potem kobieta, zanurzała się w innym świecie, w którym spełniały się jej marzenia, który był taki, jaki powinien być, gdzie drzewa szeptały jej do ucha historie, a źdźbła trawy delikatnie pieściły jej stopy przy każdym kroku, zapraszając do pozostania z nimi dłużej. Maud kochała swoją wyspę przez całe życie, rozpaczając za każdym razem, gdy musiała z niej wyjechać.
Pierwszy raz opuściła ją w 1890 roku, przenosząc się na zachód, aby na ponad rok zamieszkać z nową rodziną ojca. Pomimo ekscytującej podróży po Kanadzie i znalezieniu w Prince Albert wielu przyjaciół, Maud tęskniła za Wyspą Księcia Edwarda. Co więcej, stosunki z macochą nie układały się, ponieważ nowa żona ojca traktowała ją jako służącą, ale pobyt tam miał również dobre strony – w grudniu 1890 r. na łamach gazety „The Patriot” ukazał się drukiem jej wiersz „On Cape LeForce”.
Mimo że darzyła swoją wyspę tak wielkim uczuciem, iż przeniosła wiele bliskich jej sercu miejsc na kartki swoich książek (Aleja Zakochanych z „Ani z Zielonego Wzgórza” miała swój pierwowzór w Cavendish), Maud wiedziała, że nie będzie tam szczęśliwa. Nie znalazła w nim żadnej pokrewnej duszy, która wspierałaby ją w jej planie studiowania na college'u nauczycielskim w Charlottetown. Nawet Macneillowie uważali to za frywolny pomysł. Pod koniec XIX wieku dziewczęta chodziły do szkoły jedynie po to, aby nauczyć się pisać, czytać i podstaw arytmetyki, a potem zajmowały się przygotowaniem swojego wiana. Absolwentki college'u uchodziły za intelektualne snobki i traciły szansę na zamążpójście. Maud nie zważała na takie opinie, bo żyła bardzo długo na łaskawym chlebie i szybko wyrobiła w sobie niesłychaną determinację w dążeniu do niezależności. Nie chciała być kolejną „ciotką rezydentką”, która egzystowałaby u bliższych lub dalszych krewnych, narażona na ciągłe drwiny, pogardę i brak jakiejkolwiek swobody.
Aby zdobyć pieniądze na naukę w Prince of Wales College, zatrudniła się jako nauczycielka muzyki swoich kuzynów. Po dostaniu się na uczelnię, narzuciła sobie żelazną dyscyplinę, dzięki której skończyła College w rok – w przeciwieństwie do reszty studentów rozkładających kursy na dwa lata – z szóstą lokatą na 120. Była wiejską nauczycielką, a musiała umieć trygonometrię, ekonomię gospodarstwa domowego, łacinę, grekę, literaturę klasyczną oraz znać się na agronomii i agrotechnice.
W 1894 r. stała się niezależną kobietą pracującą jako nauczycielka w jednoizbowej szkółce, w której zimą było przeraźliwie mroźno i do której uczęszczało sześćdziesięcioro uczniów. Maud jednak nie narzekała, czuła się bowiem bardziej spełniona niż przy pracy w sklepie dziadków. Trzeba tu dodać, że państwo Montgomery głośno protestowali przeciwko planom wnuczki, lecz ta słuchała się tylko swojego serca, kierując się nim w podejmowaniu kolejnych decyzji.
Przez pięć lat – od publikacji jej wiersza – Montgomery nie zarobiła na swoich utworach ani centa. Regularnie wysyłała je do magazynów w Kanadzie, USA i Wielkiej Brytanii, ale tylko jedno opowiadanie zostało wydane w torontońskim „Ladies Journal”. „Często zastanawiam się, czemu nie poddałam się po tych rozczarowaniach. Najpierw czułam się potwornie zraniona, kiedy opowiadanie lub wiersz, nad którym ślęczałam po nocach, zostało odesłane z tą ich lodowatą notką odmowną (...). Ale po jakimś czasie zhardziałam i przestałam tak się przejmować. Zaciskałam zęby i mówiłam sobie – dopnę swego. Wierzyłam w siebie i zmagałam się samotnie w tajemnicy i milczeniu. Nigdy nie mówiłam nikomu o moich ambicjach i wysiłku, i upadkach. Gdzieś głęboko, pod całym zniechęceniem, wiedziałam, że któregoś dnia dotrę do celu" – tłumaczyła Maud. Jej pierwsze 50 centów, które zarobiła na swoim utworze, uważała za kufer złota.
Traktowała swoją pracę nauczycielki jako nudną, marząc o karierze literackiej: „Jestem zmuszona iść starymi, przetartymi szlakami myśli i ekspresji, bo inaczej wpadłabym w niezłe tarapaty". Pisała zazwyczaj przed wyjściem do szkoły, od 4 do 7 rano, a także późnym wieczorem. Żyła w nędznych warunkach – opuszczone izby, brak ogrzewania i prądu – które dawały się we znaki młodej nauczycielce. Wciąż jednak nie traciła wiary w spełnienie marzeń. Rok 1896 był dla niej szczęśliwy, ponieważ na swoich utworach zarobiła aż 22 dolary.
Trzydziestego czerwca 1897 roku Lucy Maud Montgomery pisze w swoim pamiętniku: „Wydaje się, że minęły lata od mojego ostatniego wpisu. Pomiędzy 'wtedy' a 'teraz' rozciąga się stulecie cierpienia i rozpaczy - czas odmierzany uderzeniami zbolałego serca. Dziewczyna, która pisała w tym dzienniku 3 czerwca, nie żyje, przysypana zwałami ziemi - bez możliwości zmartwychwstania". Co się stało? W tym roku Maud spotkały zaręczyny i miłość. Jednakże narzeczony i ukochany to dwóch różnych mężczyzn.
Montgomery żyła wtedy w Belmont, gdzie pracowała jako nauczycielka. Mieszkała w nędznej izdebce, do której zimą szparami dostawał się śnieg, a rano wodę w wiadrze pokrywał gruby na cal lód. O szóstej zrywała się i pędziła do kuchni, by ogrzać skostniałe dłonie. Po marnym śniadaniu i ubrana w rękawice i futro w świetle świecy zasiadała do pisania. Po godzinie wychodziła do pracy – brnąc przez śnieg do lodowatej izby szkolnej. Szukając towarzystwa, Maud często odwiedzała posiadłość Simpsonów, z którymi spokrewniona była w trzeciej linii. Poznała tam swoich kuzynów, a jeden z nich – Edwin podbił jej serce. Niestety, niedługo po zaręczynach zrozumiała, że popełniła głupstwo. Czuła się jak zwierzątko w potrzasku, nie wiedząc co zrobić. W XIX wieku przyjęcie oświadczyn było poważnym zobowiązaniem i niewiele kobiet miało odwagę zmienić zdanie, zwłaszcza tydzień po zaręczynach. Maud przeklinała więc swoje tchórzostwo w wyjawieniu prawdy Edwinowi. Nie spała i nie jadła, nie mogąc uspokoić swojego sumienia. Sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy poznała w Lower Badeque, gdzie objęła posadę nauczycielki, Hermana Learda. W swoim pamiętniku pisała o nim tak: „Był ciemnowłosy i niebieskooki, z długimi, jedwabistymi rzęsami - jak u dziewczyny. Miał 27 lat, ale wyglądał młodziej, bardziej chłopięco. Nie zabrało mi zbyt wiele czasu, by dojść do wniosku, że jest coś cudownie fascynującego w jego twarzy. Coś, czego nie potrafiłam zdefiniować. Coś nieuchwytnego i magnetycznego”. Hermana uważała jednak również za kogoś, któremu brak „intelektu, kultury czy edukacji, którego zainteresowania nie wykraczały poza granice jego farmy i krąg przyjaciół, wśród których się obracał. Jednym słowem - Herman był jedynie przyjemnym i atrakcyjnym młodym samcem". Po krótkim czasie dotarło jednak do niej, że się w nim zakochała i to z wzajemnością. Głos rozsądku wciąż ścierał się z namiętnością w sercu. Po każdym wieczorze spędzonym z nim czuła się potwornie, pytając samą siebie, jak mogła tak nisko upaść.
Sytuacja zmieniła się, gdy umarł dziadek Maud – Alexander Macneill. Z powodu wychowania, które wpoiło w nią poczucie obowiązku, oraz faktu, że jej babka sama nie potrafiłaby zajmować się gospodarstwem, wróciła do Cavendish. Przed powrotem musiała jednak rozwiązać sprawy uczuciowe. Zerwała swoje zaręczyny z Edwinem, który potem przez całe życie oskarżał ją o złamanie serca, oraz związek z Hermanem, z którym małżeństwo oznaczałoby wyrzeczenie się jej aspiracji i ideałów. Po wyjeździe bardzo cierpiała z powodu rozłąki z młodym Leardem. Ból zwiększył się, gdy dowiedziała się o jego śmierci w 1898r. Z samotnością i smutkiem uporała się dzięki swojej pasji. W literaturze dała upust emocjom. W Cavendish nie miała przyjaciół, a z rodziną Macneillów była pokłócona, bo stanęła na drodze swojemu wujkowi Johnowi w przejęciu na własność domu Alexandra, który w testamencie zapisał go synowi. Najprostszym rozwiązaniem dla Maud było wyjście za mąż, ale nie potrafiła zostawić babki na łasce Johna. W 1900 roku doznała kolejnego ciosu, ponieważ wtedy zmarł jej ojciec. Przez prawie rok mieszkała w pustym, zimnym domu z aspołeczną babcią, płaczącą nad czytanymi psalmami. Bardzo wrażliwa dziewczyna popadła w bezsenność. Jedynymi momentami swobody były chwile spędzone w jej imaginowanym świecie, który dawał jej nadzieję i siłę do pokonywania kolejnych trudności.
W 1901 kuzyn Prescott zgodził się zaopiekować Lucy, dzięki temu Maud mogła wyjechać z miasteczka. W Halifax dostała pracę jako korektorka w gazecie codziennej „Echo”. Dziewczyna uwielbiała ją. Niestety kuzyn nie sprawdził się w roli opiekuna i Maud musiała wrócić do Cavendish. Mimo to, nie zrezygnowała z pisania i publikowania opowiadań na łamach kanadyjskich gazet – w 1898 zarobiła na tym 97 dolarów, a w 1903 już 500 dolarów. Wtedy też nawiązała kilka korespondencyjnych przyjaźni m.in. z Lucy Lincoln Montgomery, pisarką, Ephreimem Weberem – dziennikarzem z Alberty i Georgem Boyd MacMillanem, początkującym pisarzem ze Szkocji.
W 1905 roku zaczęła pisać „Anię z Zielonego Wzgórza” jako opowiadanie do magazynu dla szkółek niedzielnych. Historia jednak rozrosła się, dlatego Maud postanowiła wysłać opowieść do kilku firm wydawniczych. Niestety za każdym razem przesyłka zostaje zwrócona z kilkoma słowami wyjaśnień. „Ania...” została zapomniana na prawie dwa lata i dopiero w 1907 Montgomery postanowiła spróbować raz jeszcze i tym razem udało jej się opublikować dzieło, którego bohaterka oczarowała wszystkich. Młoda kobieta dostała wiele listów ze słowami uwielbienia – od młodych i starych, kobiet i mężczyzn, traperów z północy, sędziów, handlarzy w Afryce i nawet Marka Twaina. Przez umowę z wydawnictwem, napisała kolejne części „Ani...”, choć po krótkim czasie straciła do niej wszelkie dobre uczucia.
W 1906 roku poznała Ewana MacDonalda, nowego prezbiteriańskiego pastora w Cavendish. Pomimo wiedzy o intelektualnej przepaści, jaka ich dzieliła, zaręczyła się z nim. Nie zgodziła się jednak na szybki ślub, bo wiedziała, że nie może zostawić babki samej. Z tego powodu odbył się on dopiero 5 lipca 1911 roku. Do tego czasu, przez pięć lat ukrywała przed światem fakt o swoim narzeczeństwie.
Ewan nie podzielał pasji młodej pisarki, ale był dla niej ucieczką od staropanieństwa, samotności a może i od strachu przed przyszłością? Pierwsze chwile małżeństwa nie były dla Montgomery szczęśliwe, o czym świadczy cytat z jej pamiętnika: „Kiedy było już po wszystkim i ujrzałam siebie siedzącą u boku mojego męża – MOJEGO MĘŻA! – przeszył mnie nagle potworny spazm buntu i rozpaczy. ZAPRAGNĘŁAM BYĆ WOLNA! Poczułam się więźniem – bez nadziei na wolność. Coś we mnie – coś dzikiego, wolnego, nieujarzmionego – coś, czego Ewan nie ujarzmił – co nie mogło być ujarzmione – coś, co nie ugięło się przed nim – powstało we mnie w desperackiej rebelii przeciw więzom, które mnie spętały. W tym momencie byłam w stanie zedrzeć obrączkę z mego palca! Ale było za późno– i świadomość tego, że jest za późno, spadła na mnie jak czarna chmura. Siedziałam na własnym przyjęciu weselnym, w białym welonie ozdobionym kwiatem pomarańczy, obok mężczyzny, którego poślubiłam – i byłam tak nieszczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu...”. Nasuwa się tutaj pytanie, dlaczego Maud zgodziła się na małżeństwo? Była niezależną kobietą, która zarabiała na swoje utrzymanie. Poradziłaby sobie w życiu doskonale. Jednakże została wychowana w duchu wiktoriańskiej epoki, gdzie staropanieństwo było nie do pomyślenia. Odbierane było wręcz jako choroba psychiczna, a małżeństwo jako lek na wszelkie dolegliwości. Ponadto pragnęła mieć własny dom, w którym mogłaby przyjmować przyjaciół.
Przez ostatnie lata opieki nad babką nie było to możliwe - stara Lucy stała się zgryźliwa i skąpa, co wielokrotnie upokarzało Maud. Przez to stała się odludkiem, pomimo towarzyskiej natury. Doprowadzało to młodą kobietę do rozpaczy. Wychodząc za mąż, miała nadzieję, że jej marzenia o szczęśliwym życiu spełnią się. Niestety, rzeczywistość okazała się okrutna.
Po ślubie przeprowadziła się do Leaskdale w Ontario, gdzie Ewan objął obowiązki pastora. Kiedyś Maud napisała w swoim pamiętniku, że największą karą boską jest małżeństwo z wielebnym. Po roku 1911 Montgomery sama doświadczyła prawdy swoich słów. W maleńkiej miejscowości nie znalazła ani jednej pokrewnej duszy, ponadto musiała lawirować między konwenansami epoki, aby być sobą. Zgadzała się z opinią, że miejscem kobiety jest dom, lecz wciąż publikowała i nie oddała mężowi nadzoru nad jej finansami. Co więcej, życie z Ewanem nie należało do prostych i przyjemnych. Miał on bowiem poważne problemy psychiczne m.in. tendencje do popadania w depresję. Ewan był pewny, że jako przeklęty przez Boga po śmierci trafi do piekła. Od lekarza dostawał coraz silniejsze dawki leków, które nie działały, a leczenia psychiatrycznego właściwie jeszcze nie było. Maud próbowała sama pomóc mężowi, czytała w tym celu psychiatryczne i medyczne teksty, pogłębiała wiedzę z teorii Freuda i eksperymentowała z lekami stosowanymi w leczeniu takich chorób.
Maud urodziła trzech synów: Chestera w 1912, Hugh (który zmarł po porodzie) w 1914 oraz Stuarta rok później. Dzieci były dla niej największym szczęściem, ale jej pogłębiająca się wciąż bezsenność, strach o Ewana oraz przyszłość synów sprawiły, że jej własny stan psychiczny stawał się niepokojący. Pomimo tego była oparciem męża, któremu pomagała wypełniać obowiązki pastora, wychowywała samodzielnie ich dzieci, zajmowała się gospodarstwem, prowadzeniem szkółki niedzielnej i innymi sprawami kościoła. Nie chcąc zawieść swoich czytelników, również bardzo dużo pisała. Chwile wytchnienia znajdowała w opiece nad ukochanymi kwiatami, fotografowaniu i gotowaniu.
W 1926 roku MacDonaldowie przenieśli się do Norval w Ontario, gdzie mieszkali prawie 10 lat. Ewan wtedy zrezygnował z funkcji pastora i przeprowadzili się do Toronto, by być bliżej synów. Dwie wojny światowe mocno odbiły się na Maud, pozostawiając wyraźne piętno na jej wrażliwej duszy. Wyczerpywały ją tragiczne wieści z frontów i wciąż pogarszający się stan zdrowia męża. Szczęśliwie dla niej żadnemu z jej synów nie groziła służba wojskowa – Chestera uchroniła wada wzroku, a Stuarta zakaz wyjazdu z powodu braku dyplomu. W liście do MacMillana z 1941 roku napisała: „Nie czuję się dobrze (…). Ten rok był wyjątkowo zły. (…) Doczekaliśmy dni, kiedy z powierzchni ziemi znika piękno (…). Nie jestem zdrowa i już nigdy nie będę, Drogi Przyjacielu. Nie wyobraża Pan sobie, ile musiałam znieść przez te wszystkie lata. Próbowałam to ukryć przed znajomymi. Czuję, że odchodzę (…). Jestem bardzo chora i nie mam już siły pisać”. Przez sześć miesięcy próbowała pokonać chorobę, walcząc ze „łzami i strachem, które zamieszkują mroczne korytarze nocy”. Tylko dzięki kroplówce udało jej się napisać listy pożegnalne do przyjaciół. Ostatnie miesiące życia spędziła, czekając na śmierć, umierając powoli, po kawałku – duchowo i fizycznie. Lucy Maud Montgomery zmarła w Toronto 24 kwietnia 1942 r. Została pochowana na cmentarzu w Cavendish, niedaleko jej rodzinnego domu.
Powyższy życiorys Maud jest tylko pobieżnym opisem bogatego życia pisarki. Można by o niej napisać kilkadziesiąt stron, a i tak byłby to zaledwie skrawek informacji o niej. Na rynku wydawniczym pojawiła się biografia Montgomery autorstwa Mollie Gillen, w której Maud wyławia się jako kobieta o niepospolitej wyobraźni, odwadze, determinacji oraz sile w sięganiu do gwiazd i radzeniu sobie w (nie)codziennych problemach. Być może był to efekt zamierzony, bo Montgomery w utworach przekazuje czytelnikom jak ważne są powyższe cechy, aby osiągnąć szczęście. Można w nich odnaleźć wiele odniesień do jej życia, ponieważ liczne wydarzenia, miejsca i osoby miały swój pierwowzór w rzeczywistości. Jej powieści i opowiadania łączą szczęśliwe zakończenie (czasem zabarwione ziarnkiem goryczy), tematyka obyczajowa o miłości, przyjaźni, szlachetności, wierze i innych cnotach oraz – według wielu osób – dziecięca naiwność, którą ja bym nazwała raczej głęboką ufnością i nadzieją. Pomimo wielu krzywd, jakich ta kanadyjska pisarka doznała w ciągu całego życia, nigdy nie przestawała doceniać piękna otaczającego ją świata oraz najmniejszych nawet miłych momentów, których skąpił jej los. Podobnie jak Ania Shirley potrafiła w trudnych chwilach znaleźć w sobie siłę, by stawić im czoła. Dopiero pod koniec życia straciła to, co miała najcenniejsze, a które pragnęła zaszczepić w swoich czytelnikach – wiarę oraz nadzieję w spełnienie marzeń i szczęśliwe życie. Nawet teraz – ponad 70 lat po jej śmierci – jej twórczość znajduje miłośników, dla których słowa Maud są balsamem na złamane serce, krwawiącą duszę i chwile zwątpienia. Można więc powiedzieć, że Montgomery osiągnęła swój cel.
Kamila Zielińska
Przeważnie za biografie czy tego typu artykuły się nie zabieram, ale ten tekst, co ciekawe, mnie zainteresował. Jestem mocno zaskoczona (choć może nie powinnam) że autorka tak radosnych historii tak cierpiała. Najbardziej zaskoczyło czy zasmuciło mnie to, jak przeżyła swój ślub, podczas gdy Ania czy Diana były wówczas niezwykle szczęśliwe.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMiło mi, że zaciekawił Cię życiorys Maud :) Obawiałam się, że mało kto zna jej historię, dlatego o niej napisałam. Maud zasługuje na szacunek ze względu na siłę i hart ducha. Niewiele osób musiało zmagać się z tyloma problemami i to właściwie od urodzenia. Radziła sobie jednak z nimi. A w swoich opowieściach dawała upust uczuciom i z tego powodu są one tak radosne. Sprawiała, że jej bohaterom spełniały się marzenia. Jakby w ten sposób rekompensowała sobie nieurzeczywistnienie własnych. Pisząc, mogła choć na chwilę zapomnieć o swoim trudnym życiu i pomyśleć, że wygląda zupełnie inaczej...
UsuńDlatego też ja się nie dziwę, że straciła sympatię do "Ani...".
UsuńPrzez wydawnictwo musiała pisać kolejne części o Ani, a żaden pisarz nie lubi kiedy się go zmusza do pisania na dany temat... ;/ Z tego powodu większą sympatię darzyła np. Emilkę Starr, która została obdarowana przez Maud chyba największą ilością elementów autobiograficznych.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście biografia filmowa - dramat bez happy endu dla głównej bohaterki. A przecież "Ania" jest taka kolorowa, radosna... Chyba zainteresuję się trochę bardziej twórczością Maud :)
OdpowiedzUsuńDeterminacja naprawdę godna podziwu. Aż trudno uwierzyć, że można mieć tak cały czas pod górkę.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Maud jest godna podziwu i wzorem do naśladowania. A przynajmniej jest taką osobą dla mnie :) Jej postawa potrafi zmienić podejście do wielu spraw.
OdpowiedzUsuńZapraszam do przeczytania jej biografii autorstwa Mollie Gillen oraz pamiętników samej Maud (niestety w Polsce opublikowano tylko kilka z nich pod tytułami: "Krajobraz dzieciństwa" i "Uwięziona dusza").
Jak zna się choć trochę życiorys Montgomery, to można w jej utworach odkryć coś więcej niż samą treść. Choćby to jaką osobą była Maud, co czuła i o czym myślała i marzyła :))