Ostatnimi
czasy miałem przyjemność stoczyć kilka internetowych utarczek
słownych na temat wyższości jednej książki nad drugą. Choć
wirtualne przepychanki zwykle nie kojarzą się z niczym miłym, to
konflikty dotyczące literatury nie mają nic wspólnego ze znanymi
wszystkim wojnami w komentarzach. Zamiast normalnych w takich
sytuacjach przekleństw i mało wyszukanych wyzwisk, mimo często
występującej ogromnej różnicy zdań, miejsce miała jedynie
wymiana argumentów z pełnym poszanowaniem drugiej strony. Po
pierwszym zachwycie kilkugodzinną i wielostronną dyskusją zacząłem
zastanawiać się dlaczego z takim zapałem broniłem akurat tych
książek oraz autorów i na co patrzę określając czy dana pozycja
była warta mojego czasu? Dobrnąłem do kilku wniosków, a ponieważ
każdy ocenia teksty według innych czynników, zapraszam do
skonfrontowania waszych priorytetów z moimi.
Ze
względu na to, że czytam głównie fantastykę, większość moich
przemyśleń dotyczy właśnie tego gatunku. Wybaczcie ;)
Po
pierwsze - realizm
A
nawet realizm na wielu płaszczyznach! Pierwszą z nich jest
trzymanie się ograniczeń prawdopodobieństwa. Rozumiem doskonale
potrzebę istnienia „fabularnego szczęścia”, czyli naginania
wydarzeń tak, by opowieść mogła trwać. Zawsze może trafić się
wybraniec, zagubiony potomek szlachetnego rodu czy niesłychanie
potężny artefakt znajdujący się w niewinnych dłoniach bohatera.
Jednak mocno odpychająco działają na mnie sytuacje gdy jedna
licząca kilkuset mieszkańców wioska rodzi nagle aż piątkę
obdarzonych wyjątkowymi zdolnościami nastolatków. Dodatkowo
właśnie w tym momencie, gdy wspomniana osada jest, po raz pierwszy
od tysiąclecia, atakowana przez mroczne siły, znajduje się w niej
przypadkiem potężna czarodziejka, która szczęśliwie utalentowaną
młódź od razu wyłapuje. W tym miejscu serdeczny ukłon należy
się serii Koło
Czasu Roberta
Jordana.
Zbyt
nachalne wypaczanie prawdopodobieństwa zabiera mi sporą część
radości z lektury, ponieważ czytając chce przeżyć prawdziwą
historię, taką która naprawdę mogła się zdarzyć. Nie musi mieć
ona oczywiście miejsca w moim czasie czy świecie, ale niech
wpasowuje się w swoją własną, unikalną rzeczywistość. Wiem, że
mądrzy nie-tego świata już dawno sprawdzili, że szansa
jeden na milion sprawdza się w dziewięciu na dziesięć
przypadków (http://bit.ly/1rj5B4Y) jednak
postarajmy się zachować choć odrobinę powagi.
Drugą
sprawą jest realizm rozumiany troszkę bardziej dosłownie, często
nadwyrężany w książkach sensacyjnych, takich jak twórczość
Clive'a Cusslera. Z jego powieści Wąż, gdzie
banda amerykańskich Bondów-amatorów ratuje świat i piękne
kobiety, możemy dowiedzieć się, że broń palna jest całkowicie
skuteczna kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią wody, co jest
prawie bez wyjątku bzdurą. Nie wspominając o dziesiątkach
przykładów z wielu dzieł, gdzie przecięta aorta czy złamana noga
bynajmniej nie przeszkadza w podróżowaniu czy walce. I to już
bardzo trudno mi zrozumieć, ponieważ o ile naginanie fabuły jest
jeszcze swoistym prawem autora, o tyle jeśli chodzi o fizykę czy
biologię należałoby trzymać się jakiś zasad.
Takie
drobne szczegóły nie sprawiają, że nie cieszę się lekturą, ale
już po skończeniu danej pozycji pozostaje we mnie delikatny
niesmak. Książka to nie słowo mówione, gdzie raz wygłoszonej
wypowiedzi nie można cofnąć. Efekt tygodni i miesięcy ciężkiej
pracy powinien w moim odczuciu być tak doszlifowany, by z lupą
trzeba było szukać drobnych pęknięć.
Dwa,
czyli dziwny jest ten świat
A
dokładniej – świat stworzony i wypełniony życiem przez autora.
Dla mnie osobiście to chyba najważniejsza część książki.
Uważam, że wiele z największych dzieł fantastyki, zdobyła
popularność właśnie ze względu na ogromne i pięknie wykreowane
uniwersum. Bo czy opowieść o bandzie karłów pokonujących różne
strefy klimatyczne byłaby tak wciągająca, gdyby nie dziesiątki i
setki odwołań do przeszłości, owianej mrokami tajemniczej
historii, która już miała miejsce? Ogromna część mojej
fascynacji Władcą
Pierścieni,
gdy czytałem go po raz pierwszy, była wywołana właśnie tym, że
nie maszerowałem po Śródziemiu z przypadkowym Jackiem czy Maćkiem.
Moimi przewodnikami byli Gimli, syn Gloina oraz Legolas, którego
znowu ojciec więził kiedyś Gloina, a na swojej drodze spotkałem
Elronda, który wraz z Isildurem brał udział w bitwie na Dagorlad,
gdzie Sauron stracił jedyny pierścień. Dzieło Tolkiena to nie
krótka przygoda, to tylko (i jednocześnie aż!) wspaniale opisany
fragment historii całego i kompletnego świata. Napotykane postacie
nie były pionkami potrzebnymi do popchnięcia fabuły dalej, ale
pełnowartościowymi i żywymi mieszkańcami Śródziemia. I chociaż
dane było mi zobaczyć tylko sam koniec pewnej opowieści, to
doskonale czułem, że trwała ona nieprzerwanie od tysiącleci.
Oczywiście
rozbudowana historia to nie wyłączny sposób, by stworzyć
przepiękny świat, ale moim zdaniem jeden z najlepszych. Uwielbiam
to wrażenie, że niezależnie od tego, gdzie skieruję swój wzrok,
nie napotkam pustego miejsca, ale będę mógł z zadowoleniem
powiedzieć: „O! Tu coś jeszcze jest!”
Naucz
mnie czegoś, coraz wolniej się uczę
Spełnienie
tego podpunktu to dla mnie wisienka na torcie w przypadku każdej
książki. Nie jest to punkt konieczny do tego, bym nazwał pozycję
bardzo dobrą, jednak uwielbiam, gdy autor odkrywa przede mną coś
całkowicie nowego. Nie chodzi mi tutaj oczywiście o pokazanie
nieznanego dotąd gatunku elfów czy wyjątkowo obrzydliwych potworów
rodem z piekielnych czeluści. Największą wartością jest dla mnie
to, gdy autor pozwala mi przeczytać coś, nad czym mogę naprawdę
się zastanowić i jednocześnie wiem, że samemu nigdy bym na to nie
wpadł. Wspaniałym przykładem jest Peter Watts i jego historia
o pierwszym
kontakcie z
nie-tak-zielonymi-ludkami - Ślepowidzenie.
Troszeczkę spoilerując powiem, że w pewnym momencie pojawia się
koncepcja, że napotkani obcy nie są świadomi swojego istnienia.
Następnie pada podejrzenie, że część ludzkości również może
nie wiedzieć nawet, że żyje. Pomysł, który w pierwszej chwili
może wydawać się absurdalny, do dzisiaj zaprząta moją głowę i
nadal czasem zastanawiam się, jak mogę sprawdzić czy moi znajomi
zdają sobie sprawę z tego, że istnieją?
Przedstawiony
temat nie musi być naturalnie aż tak abstrakcyjny. Olbrzymie
wrażenie zrobiła na mnie książka Altas
Zbuntowany Ayn
Rand, której myślą przewodnią jest ścieranie się indywidualizmu
z kolektywizmem w alternatywnej historii XX wieku. Nie przesadzę,
jeśli powiem, że to właśnie dzięki tej lekturze zbudowałem
sporą część swojego światopoglądu, zarówno na ludzi, jak i
gospodarkę czy politykę. Choć niektórzy zarzucają autorce
stworzenie bardzo przejaskrawionych sytuacji, te powracają do mnie
jak bumerang, na co dzień, gdy próbuję współprowadzić firmę w
współczesnej Polsce.
Skrajnie
innym przykładem jest Lolita Nabokova.
Dla niezorientowanych – to napisana w pierwszej osobie historia
miłości… no cóż, nie uniknę tego słowa, pedofilskiej. I
chociaż nigdy nie przejdzie mi przez gardło, ze względu na
tematykę jaką porusza, że to dobra książka, jednocześnie jest
niezwykła. Jest zła, wypaczona, ale również niesamowicie
wciągająca. Przeraża mnie to, że po jej przeczytaniu czułem
jednocześnie wstręt, obrzydzenie, ale również coś w rodzaju
zrozumienia.
Lektura
tych książek nie była dla mnie jedynie rozrywką. Była też
nauką, co ogromnie cenię w literaturze. Czytanie to spora część
mojego życia (choć nadal nie tak duża jak bym sobie życzył) i
cieszę się, że to nie tylko sposób na zabijanie czasu, ale też
indywidualna droga rozwoju.
A
teraz stronica przed nami zamazuje się…
Powyższe
trzy punkty to jedynie wierzchołek góry lodowej. Poszczególne z
nich mógłbym rozwinąć do osobnych rozpraw na dany temat,
posiłkując się dziesiątkami przykładów, starając się
przekonać was, że w jakiś sposób mam rację. Nie o to jednak
chodzi. Choć mogło mi to umknąć gdzieś pomiędzy wierszami,
najbardziej w książkach fascynuje mnie subiektywizm odbioru. To, że
technicznie czytamy to samo, nie oznacza wcale, że wyciągniemy z
lektury takie same wnioski. Wasze odczucia mogą być zupełnie inne
niż moje, chociaż patrzymy na bliźniaczy, toczka w toczkę, tekst.
Co więc, waszym zdaniem, sprawia, że książka jest dobra?
Michał
Plaskura
Wymienione przez Ciebie trzy punkty są naprawdę ważne. Ja bym jeszcze dodała do tego, że wszystko w książce musi być przemyślane: zachowanie bohatera w danej sytuacji musi pasować do jego/jej charakteru, itd, bo niestety zdarza się czasami, że tej spójności brakuje. Całkowicie rozbraja mnie gdy głównego bohatera spotyka w życiu coś totalnie irracjonalnego i fantastycznego a on podchodzi do sprawy ze stoickim spokojem. Jakby mój kot albo meble zaczęły fruwać przed moimi oczami to raczej nie byłabym spokojna ;)
OdpowiedzUsuńMożna by wymieniać jeszcze wiele powodów, ale leniem jestem i nie chce mi się pisać ;)
Pozdrawiam,
Lina
U mnie łapało się to w podpunkt #1 - miałem dodać nawet przykład z PLO Grzędowicza, gdzie według mnie Vuko czasami zachowuję się dużo mniej inteligentnie niż wskazywałby na to rozsądek, ale potem stwierdziłem, że zbyt wydłużyłoby to tekst, który i tak okropnie się rozrósł.
UsuńDid you know you can shorten your long links with AdFly and get money for every visitor to your shortened urls.
OdpowiedzUsuń