Bibliotekę przepełniał
zapach sosny. Anna obserwowała drobną postać dziewczyny o
kasztanowych włosach, oświetloną ekranem monitora. Siedziała
wtulona w miękkie oparcie dużego, obrotowego fotela, a za nią
niewyraźnie rysowała się krawędź biurka i rzędy wysokich półek
tworzących wąskie, zatopione w półmroku korytarze. Przenikając
wzrokiem ciemność, z trudem dostrzegła płatki śniegu. Spadały
jednostajnie, hipnotyzująco. Gdyby zobaczył ją teraz jakiś
przechodzień, uznałby zapewne, że oto wścibska dziewucha
bezczelnie go obserwuje. Obserwuje i ocenia. Za chwilę znajdzie
sobie kolejną ofiarę - żeby obserwować i oceniać. Gdyby jednak
podszedł bliżej, zaskoczony zauważyłby, że ona wcale na niego
nie patrzy; nawet go nie widzi; biedaczka mocno nad czymś rozmyśla.
Jest samotna, porzucona, zdradzona. Siedzi i myśli, i gapi się
zamiast wziąć się do roboty. Anna westchnęła i wyłączyła
komputer. Wpatrywała się w padający śnieg -czuła, że znowu jej
się udało. I chciała jak najdłużej zachować ten stan. Bo
kochała ten stan. Stan niemyślenia. Kochała ten zimowy wieczór,
kiedy świat stawał się prosty, czarno-biały. Biblioteka. I
dzwoneczek nad drzwiami, który dziś już będzie milczał. Bo nikt
już nie przyjdzie. Tak mówi Ewa. „Wiem, kochana, że proszę cię
o to nie pierwszy raz, ale…” i tu pojawia się jakiś powód, a
ten ma na imię Kamil. I jutro wyjeżdża. Daleko. Zdobywać szczyty.
I to ich ostatni wspólny wieczór na wiele tygodni. „No a ty
będziesz mogła sobie siedzieć i czytać. W taki mróz ludzie nie
przychodzą. A wieczorkiem to już na pewno będzie spokój”. Więc
i tym razem zgodziła się. Bo tam to odnajdywała. Zapach sosen,
pion i poziom, mrok – idealne warunki sprzyjające niemyśleniu. I
cisza. Milczący dzwoneczek. Bo nikt już nie przyjdzie. Nie
przyjdzie – słowa te przybrały niemal namacalny kształt.
Usłyszała je i poczuła ich ciężar. Wpadły nagle w pajęczynę
niemyślenia i miotały się w niej naprężając delikatne nici
utkane z takim trudem. Jutro, dwa miesiące, Kaukaz, Wiktor – po
pajęczynie nie było śladu. Oderwała wzrok od okna i oparła
podbródek na nadgarstkach. Na biurku piętrzył się stos książek.
Sięgnęła po jedną i uniosła brew w wyrazie podziwu dla nagiego
torsu muskularnego bruneta, który obejmował smukłą talię
ponętnej blondynki. W tle purpurowe zasłony i wielkie łóżko z
baldachimem. Anna otworzyła książkę na przypadkowej stronie i na
głos przeczytała: „Ich pocałunek przypominał kąpiel w
rozżarzonej lawie. Jessica czuła, że grawitacja znika. James miał
zmysłowe usta, które rozpaliły jej żądze. A to był tylko
pocałunek. Co by się stało, gdyby ją rozebrał? Pewnie by tego
nie przeżyła.” Zachichotała. Oparła ramiona na blacie biurka i
ziewnęła. Zostało pół godziny.
Wstała. Koniec wąskiego
korytarza regałów z literaturą brytyjską ginął w ciemnościach,
ale każdy jej krok zapałał kolejne świetlówki. Półki
zamykające korytarz należały do autorów na „A”. Anna
pochyliła się i delikatnie pogładziła grzbiety kilku książek.
A-, Au-, Austen. Chciała czytać na głos, ale kiedy odwróciła się
i spojrzała przed siebie, znieruchomiała. Był tam. Przyszedł.
Patrzył na nią.
- Wiktor – wykrztusiła
zaskoczona.
Szedł w jej kierunku.
Powoli, ale zdecydowanie. Milczał. Cofnęła się i przywarła
plecami do regału.
- Co tu robisz? –
patrzyła na niego z zakłopotaniem.
Czekał na to pytanie.
Przybliżył twarz do jej twarzy. Pachniał mroźnym powietrzem.
- Przyszedłem się
pożegnać – powiedział i bezceremonialnie zakneblował jej usta
pocałunkiem.
Zimne dłonie gładziły
zagłębienia jej kolan. Oplotła ramionami jego szyję. Po chwili
wahania uwolniła z uścisku lewą nogę, którą oparła na półce
z autorami na „W”. Prawa stopa bezceremonialnie zajęła
przeciwległą półkę, należącą do autorów na „J”. W
bibliotece rozległ się głuchy huk spadających na podłogę
książek. I krótkie, donośne brzęczenie dzwoneczka. Anna
otworzyła oczy. Poczuła orzeźwiający zapach mroźnego powietrza
i powoli uniosła głowę znad blatu biurka. Wiktor patrzył na nią
z zaciekawieniem i uśmiechał się. Szybko wyprostowała się w
fotelu.
- To musi być naprawdę
fascynująca lektura – wskazał na leżący przed nią egzemplarz
harlequina.
Anna milczała i patrzyła
mu w oczy.
- Co tu robisz? –
zapytała.
Wiktor
pochylił się nad biurkiem. Spoważniał:
- Przyszedłem
się pożegnać.
Ludovica
Jeju! Jakie to jest świetne! Ludovica pisze jak prawdziwa pisarka! Czy jest może dalsza część tego bądź inne opowiadania tej autorki? :)
OdpowiedzUsuńLudovica będzie od czasu do czasu coś więcej publikować. ;)
Usuń