Mary
Sue, nastolatka
Rzecz
się dzieje w Anglii, gdzieś w okolicach Londynu. Mary Sue jest
nastolatką, dobrze wychowaną dziewczyną, która chodzi do żeńskiej
szkoły w bordowym mundurku. Mary Sue jest kochaną córką i zawsze
dostaje piątki ze sprawdzianów, ma mnóstwo przyjaciół, ciągle
się uśmiecha. Ma długie
blond włosy i jest śliczna, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. No
i podkochują się w niej wszyscy chłopcy, ale ona jest bardzo
niewinna i dopiero kiedy poznaje Charliego, jej życie zmienia się
diametralnie i odkrywa w sobie prawdziwe ja.
Maryś,
dziołcha ze wsi
Maryśka
to dobra dziołcha przeca je, mieszka kaś tam koło Pcimia czy we
innej wsi pod Radomiem. Mo pieruńsko pikne oczy, ale wielki kichol i
mysie włosy. Bardzo się tym zamartwia, ale cosik by nie wymyśliła
i tak się nie do tego zmienić. Maryśka doi krowy i se czosem
myśli, coby gryfnie było kaś wyjechać za granica i łoboczyć, co
to je to życie, ale nawet gdyby łojciec Maryśki miał jeszcze ze
dwie inksze krowy i trzy świniaki, to szmalu by jej nie stykło,
żeby se kaj chałpa kupić.
John,
pracownik korporacji
John
jest Amerykaninem i mieszka w New York, a pracuje w wielkiej
firmie przy komputerze, ale nikt do końca nie wie, jaki jest w tym
cel. John chodzi w garniturze i nosi aktówkę, jeździ żółtymi
taksówkami pomiędzy przeogromnymi wieżowcami. Bardzo lubi też
krzyczeć na swojego asystenta, kiedy coffee w papierowym
kubku okazuje się not warm enough. John, po powrocie do
swojego apartamentu, pije szklankę whiskey z '79, wypala cygaro i
idzie rozmawiać z pięknymi ladies, które lgną do jego
przystojnej osoby.
Józek,
robol
Józek
chodzi do roboty, bo co ma innego robić, jak mu żona – niech
będzie Katarzyna - troje dzieci urodziła, a czwarte jest w drodze.
Józek razem z Tadkiem i Krzyśkiem budują taki niewielki placyk
przy głównej drodze, już piąty miesiąc idzie, i zawsze można
zobaczyć, jak ma przerwę z chłopakami i piją piwko, i ciupią w
karty. Najczęściej grają w tysiąca, bo Krzysiu w pokera nie lubi,
bo zawsze przegrywa. Józek chodzi w czarno-granatowej koszuli
flanelowej, ma brzuszek i jak już przyjdzie do domu, to je rosół,
schabowego i idzie oglądać telewizję.
Tom
i Ben, alkoholicy
Tom
ma trzydzieści lat, Ben trzydzieści pięć, a od sześciu nie piją.
Poznali się na terapii grupowej, Anonimowi Alkoholicy, zostali
przyjaciółmi i razem wspierają się w tych trudnych chwilach. Nie
chodzą do barów – wolą jeździć na ryby albo grillować na
swoich ogródkach. Tom miał żonę, ale ta od niego odeszła, kiedy
zaczął pić, jednak ma kochającą córkę, która się nim
opiekuje. Ben ma rodzinę, która pomogła mu wyjść z nałogu. Na
początku byli zawstydzeni swoim problemem, ale ludzie, choć
najpierw szeptali, po czasie się przyzwyczaili i nawet skrycie ich
podziwiali za wytrwałość.
Stasiu
i Zbysiu, pijoki i jełopy
Stachu
stracił pracę, jak go szef nakrył, że wychlapał całą butelkę
i się z nim nie podzielił. Zbysiu po czasie nie był w stanie w
ogóle chodzić do pracy. Jeden z nich ma żonę, która to zawsze na
niego krzyczy i mówi, że się z nim rozwiedzie, i ma też w miarę
czyste ubrania, ale drugi posłał Baśkę do wszystkich diabłów i
więcej jej nie widział. Zbychu ma pieniądze na piwo, bo mu trzy
palce kiedyś ucięło, a Stasiu kradnie nieco żonie. Zbierają
trochę złomu, trochę znajdują na ulicy, trochę wyżebrzą i tak
wystarcza na litr. I siedzą razem pod sklepem i piją, i nic nie
robią, a tylko krzyczą potem albo bluzgają na młode panienki.
*
* *
Romanse,
jak to romanse – najlepiej wyglądają na tle słynnej wierzy w
Paryżu albo w gorącej Brazylii. Znacie scenerię: są dwie osoby,
jedna może być turystą, druga niekoniecznie. Ten turysta
niekoniecznie może być kobietą, może mieć piękną
czekoladową karnację i spocone ciało od ostrego słońca.
Jak
kryminał, to Ameryka, prawda? Najlepiej, to Nowy Jork albo Los
Angeles. Bo przecież wysokie budynki i żółte taksówki, w które
zawsze można wskoczyć, gdyby ktoś nas ścigał. Bo przecież
wszędzie są te ciemne, wąskie uliczki, gdzie wystarczy jeden
szybki ruch, by się kogoś pozbyć. Idealne miejsce na zbrodnię,
którą popełnić mógłby każdy.
O
fantasy chyba nie warto tutaj mówić. To są po prostu najczęściej niestworzone
historie w miejscu, które nawet nie istnieje.
A
jak obyczajówka, to zapraszam do Anglii, do Londynu oczywiście.
Brukowane uliczki, migoczące latarnie, uroczy akcent i wszystko, co
najlepsze. Wyobrażacie to sobie? Gdy mieszkacie w pięknym moteliku,
przechadzacie się obok Tamizy. Jak w Wielkiej Brytanii to coś
zwykłego, ale jednak magicznego.
Zapomnij
o Niemcach, o Czechach, Rosja nie istnieje, Szwecja – gdzie to
jest?, Irlandia odpada, o Holandii nie warto co myśleć, bo tam
tylko tulipany są, narkotyki i czerwone szeregowce.
A
Polska? No tak, mieszkasz w Polsce, chodzisz tu do szkoły, znasz
kraj, wiesz, co gdzie jest. Warszawa nie jest ci obca, w Krakowie
byłeś kilka razy, Szczecin też odwiedziłeś, Zakopane wcale nie
jest takie złe. Katowice po prostu brzydkie, ale czasem ciekawe; za
to ta miejscowość, w której mieszkasz, ta dziura chyba jest
naprawdę interesująca, może tylko nie chcesz tego dostrzec.
Polskim
autorom – a tutaj mówię o twórcach blogów, o amatorach czy
debiutantach – brak dumy narodowej. Taki to śmiały wniosek
pozwoliłam sobie wyciągnąć po obserwacjach, po przeczytaniu
kilkunastu opowiadań i po rozmowach z innymi.
Mogłoby
się wydawać, że nie ma w nas jakiegoś patriotyzmu, że nie ma więzi z
krajem. Bo wszystko lepiej wygląda, kiedy akcja zamiast na ulicy
Mickiewicza rozgrywa się na Baker Street, gdy zamiast hejnału (co
to w ogóle za słowo?) słyszy się bicie Big Bena. Katedra Notre
Dame będzie lepszym tłem, niż jakiś tam pomnik Zygmunta czy
innego Adasia. James jest ładniejszym imieniem, niż Jakub,
a Paul niż Paweł. Kolejna Kate też będzie
lepsza, niż zwykła Kasia czy Ola.
Uciekamy,
uciekamy, uciekamy. Bo po co być dumnym z jednego pana ministra czy
innego, skoro oni takie głupoty robią. Bo po co przyznawać się do
czegoś, co ma podziurawione drogi i okropne reformy. Czemu umieścić
akcję w miejscu, gdzie ludzie są opryskliwi, piją wódkę i jedzą
tylko świnie, skoro można zjeść krewetki, wypić wino albo minąć
na ulicy Alana Rickmana czy załatwić sprawę w urzędzie w dziesięć
minut. Po co?
Po
co zostawać, skoro oczami wyobraźni można być w innym miejscu, w
lepszym miejscu? Skoro można
oderwać się od szarej rzeczywistości, od budynków i od ludzi,
tylko czytając albo pisząc – czemu z tego nie skorzystać?
Wiemy
przecież, jak wygląda wielkie miasto w Stanach Zjednoczonych, bo
każdy widział Spidermana. Amerykańska
rodzina to taka, jak ta w Ojcu Chrzestnym,
a obejrzymy sobie Ocean's Eleven i
jesteśmy w stanie zorganizować udany napad na bank. Jest mnóstwo
filmów, jeszcze więcej obrazków czy pocztówek. Są media – jaki
mógłby być z tym problem?
Ano,
spory, wbrew pozorom. Bo media kłamią, a niektóre filmy idealizują
świat. Bo mieszamy znane nam fakty i wychodzi jeden wielki miszmasz
z angielską szkołą i polskimi ocenami. Bo później okazuje się,
że nie jesteśmy w żaden sposób autentyczni i wiarygodni – a
pisarz powinien być wiarygodny, nawet jeśli próbuje przekonać do
czegoś nieistniejącego, niemożliwego, zmyślonego.
To
nie jest złe, że twój główny bohater nazywa się John Parker, to
nie jest złe, że żyje on w Teksasie. Masz prawo zrobić z niego
kogo tylko będziesz chciał.
I
poniekąd rozumiem, bo przecież sama tak robiłam. Wszystko wygląda
lepiej, kiedy jest inne. Bo wydaje się, że jesteśmy oryginalni. Bo
wydaje się, że dzięki temu całość jest taka świeża – a
wystarczy zastanowić się przez chwilę i okazuje się, że wszystko
wyszło na opak, że niczym się nie wyróżnia.
I
poniekąd rozumiem, bo sama mam dość wszystkich Monik, Dorot czy
innych Ań. Bo pisząc, chce się być różnym od otaczającej nas
rzeczywistości, choć troszkę. Więc sięgamy po Hansów i po
Pierra, zapominając, że w Polsce też są rzadko spotykane Adele,
Sylwester nie zawsze musi być Sylwkiem, ale nazwanie Miszą
Michaiła już jest ciekawsze.
Bazujemy
na stereotypach, sami krzycząc, żeby tego nie robić. Hipokryzja na
sto dwa. Zapominamy, że u nas kolejny Krzysiu to w USA kolejny
Charlie. A czemu by nie pokazać, że Polska też może być ładna?
A czemu by nie przemilczeć kilku rzeczy i zostawić to domysłom
czytelnika? A czemu by nazywać wszystko – to jest Rzeszów, to
sklep na rogu z panią Halinką, a to kościół z faroszem? A gdyby
zamiast tego powiedzieć – to pewne miasto, z pewnymi ludźmi?
Bo
angielski nas otacza zewsząd, trudno więc całkowicie się od niego
odłączyć, nawet to niepotrzebne i niepraktyczne. Wszyscy wiedzą,
co znaczy “randomowe”, a słowa “hejt” to każdy używa. Ale
ja zacytuję kogoś Wam znanego i powiem, że wy nie jesteście
każdy. Bo jak to
będzie wyglądać, jak okaże się, że nie zostaniecie ikoną
polskiej literatury, bo wszystkie wasze dzieła będą o nie-Polsce?
Hrabal nie pisał o Rumunii, a Czechow nie o Hiszpanii.
Ameryka
nie jest cała kolorowa, a Polska nie jest cała szara. Tylko się
tak niektórym wydaje. A skoro pisarz ma zwracać uwagę na to, czego
inni nie dostrzegają albo nie chcą dostrzec... A skoro pisarz ma
siłę przekonywania i skoro wybaczy mu się, że się z czegoś
śmieje...
Jeśli
chcesz się wybić, musisz być oryginalny. A nie będziesz taki,
jeśli użyjesz Alexa albo Łukasza. Mów o tym, co znasz.
Wykorzystuj to, co cię otacza. Szukaj tego, o czym słyszał każdy,
ale o czym to ty musisz przypomnieć.
halska.
Też zawsze myślałam, że Ameryka większa, lepsza, piękniejsza. Jednak ostatnio zmieniłam zdanie. Moje stare opowiadanie, którego akcja działa się w Nowym Yorku zmieniłam na Rzeszów, a opowiadanie, które zaczęłam pisać niedawno jest całkowicie polskie. opisuje moje miasto. Miejsca, które ja znam, a inni nawet nie wiedzą, że istnieją. Dzięki temu mogę zrobić wszystko co chce. Nazmyślać, zmienić wygląd ulic, rynku, galerii handlowych. I nikt mi nie powie, że to wygląda tak, a tak. Doszłam też do wniosku, że Polskie imiona są lepsze od Amerykańskich. Polski jest jednym z najtrudniejszych języków świata. Powinnam, więc być dumna z tego, że potrafię nim władać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Demon
Cóż. Generalnie dużo osób na początku wzoruje się na znanych sobie książkach/filmach, a o ile mamy kilku poczytnych autorów, to jeśli chodzi o dobre filmy polskie, to ostatnio posucha, pomijając te poruszające trudne czy kontrowersyjne tematy. W ogóle i w filmie i literaturze rodzimej bardzo często uwypuklane są takie sprawy jak właśnie ogólna szarość życia, problemy ciągnące się od czasów poprzedniego ustroju... Ja tam się nie dziwię, że ktoś, kto dopiero zaczyna woli się wzorować na hollywoodzkim obrazie Ameryki czy innej Anglii z seriali BBC.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony nie rozumiem też jakiegoś dziwnego przekonania, że miarą patriotyzmu jest narodowość głównego bohatera. W noim ostatnim opowiadaniu większość bohaterów to Hiszpanie i Portugalczycy. Czemu? Tak mi pasowało fabularnie. Może ktoś uzna, że Santiago de Oliveira Estevez to oryginalniejsze opkowe miano od Jakuba Kamińskiego albo Jamesa Rogersa, ale nie o to chodziło, więc raczej się nie będę przejmować.
No, no, właśnie o tym mówię. Może i polskie kino nie jest świetne, a amerykańskie seriale z CW są naprawdę boskie - ale co z tego, skoro to Polskę mamy przed oczami każdego dnia. Nie potrzebujemy filmu, żeby opisać nasz kraj, bo w nim żyjemy - całkiem na odwrót jest z Anglią czy innymi Stanami.
UsuńUcieka się od Polski, bo kraj, nie ukrywajmy, jest po prostu po tyłach. Ale zamiast znaleźć w nim coś dobrego, ba, zwrócić na to po prostu uwagę, to wybiera się państwa, w których może nigdy się nawet nie było i które widziało się tylko na obrazkach.
Autorzy są bardziej autentyczni jeśli piszą o czymś, co znają. A pisarz nie będzie potraktowany poważnie, jeśli będzie kłamał jak z nut (ja bym przynajmniej tak go nie potraktowała) - jeżeli chce się pisać o Szwecji, to trzeba by się było z krajem dobrze zapoznać.
I nie powiedziałam, że miarą patriotyzmu jest narodowość bohatera, nic z tych rzeczy! Napisałam natomiast, że ludzie nie są dumni z kraju, a nawet może się go wstydzą - nie są do niego przywiązani.
Nie napisałam też, że to źle, że postaci są z innych państw, a jeśli Hiszpania to coś, co Cię kręci, to czemu miałabyś z tego rezygnować? Po prostu jest trochę smutno, że zawsze tak szeroko omija się ojczyznę.
Kłopot w tym, że nawet jeśli ktoś pisze o Polsce, to wychodzi mu Ameryka, albo dziwny twór amerykopodobny. Ile jest opowiadań dziejących się w Polsce, gdzie typowy skład klasy to Amelia, Kornelia, Diana i Laura zamiast typowych dla rocznika Kasiek, Karolin i Ol? Albo opowiadań o polskich studentach, którzy nie mają żadnych problemów finansowych i pomimo że nikt nie pracuje, wszystkich stać na mieszkania, samochody i imprezy? Większość opowiadań blogowych dziejących się w Polsce tak naprawdę nie dzieje się w Polsce, tylko w ugładzonym neverlandzie.
UsuńI wtedy można wytknąć autorowi nieprawdziwość, mając tego pełną świadomość. Wspomniałam chyba, że pisząc o czymś, trzeba to coś znać, prawda? Ale jeżeli ktoś zna samych bogatych studentów i samych kulturalnych i flegmatycznych Brytyjczyków...
UsuńPatrząc jednak z drugiej strony - coraz częściej można się spotkać z jakimiś Nikolami czy Nadiami, podobnie z Kornelią. Amelia natomiast to piękne germańskie imię, które bardzo często występowało w Polsce, podobnie jak Antonina czy Łucja - ale ich się jakoś nie wykorzystuje, co mnie trochę smuci. Sama nie lubię pisać o Kasi albo o Oli, tak samo jak nie lubię pisać o Kate i Alex. Ale za to Franciszek będzie u mnie mile widziany, a o Daleborze też bym napisała, nawet tak dla hecy.
Bardzo mądre słowa, podzielam twoje zdanie, chociaż jeszcze sporo nauki przede mną, mimo tego że piszę o Polsce i polskich dzieciuchach :)
OdpowiedzUsuńA dla mnie Ameryka nigdy nie była lepsza od Polski. Sama mam dwa opowiadania, w których akcja rozgrywa się u nas. Władysławowo. Czy nie piękne miasto? Ale ludzie zamiast tego wolą Los Angeles. Ja wybrałam to pierwsze, co dziwiło ludzi.
OdpowiedzUsuńDrugie opowiadanie rozgrywa się w małej, polskiej miejscowości i nie uważam, żeby była to jakaś "wiocha".
W ogóle denerwują mnie te wszystkie oklepane już miejsca. Ciągle tylko NY, Londyn, Paryż. No ile można.
Jeżeli już jednak wybieram inne państwo, to takie, które naprawdę ma "to coś". Przecież zamiast Ameryki można wybrać Austrię i Innsbruck, Norwegię i Oslo lub Szwajcarię i Genewę.
A Polskie imiona też mogą być fajne ;) To co, że niewiele mi się ich podoba? Ja mam swoje, które wykorzystuję zawsze: Kuba, Maciek, Damian, Kamil. Czy naprawdę ładniejsze są te wszystkie Johny? A czy imię Mirka dla dziewczyny też nie jest fajne? ^^
Ja jestem dumna, że jestem z Polski i naprawdę wolę pisać o tym, co widziałam, co znam. Przynajmniej nikt się mnie nie przyczepi, że napisałam jakąś głupotę :D
Ja polecam wszystkim bloggerom, żeby kiedyś spróbowali napisać coś o naszej pięknej Polsce. Jest tu tyle pięknych miejsc ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Mnie zawsze irytują te pospolite polskie imiona, nie powiem. Szczególnie, kiedy w grupie jedenastoosobowej na zajęciach się ma dwie Karoliny, dwie Moniki i dwie Anie. Dlatego ja zawsze wykorzystuję coś rzadziej spotykanego (wspomniana Adela albo Mirka na przykład, muszę dopisać do listy!), albo sięgam po starorzymskie, bo są piękne i na całym świecie. :)
UsuńMęskie, polskie imiona mi się podobają. Gorzej z żeńskimi. Naprawdę, jakoś mi się nie widzą. Raczej nie nazwałabym bohaterki Krysia, Marysia, czy jeszcze jakoś tak. Zawsze staram się wyszukiwać jakieś oryginalne imiona, nawet takie jak Mercedes ;) Ja słyszałam o imieniu Olimpia, też jest całkiem ciekawe ^^ Natomiast ostatnio z nudów tłumaczyłam nasze zwykłe słowa na łacinę i niektóre świetnie nadawałyby się na imiona ;) Zawsze pod takim imieniem może kryć się osobowość postaci :)
UsuńU mnie przoduje Rufin i Adra. Zawsze i wszędzie. Ale zwykła Maryśka to też jest materiał na bohatera i to całkiem, całkiem dobry.
UsuńWydaje mi się, że autorzy blogowych opowiadań dużo lepiej pokazaliby swój patriotyzm, pisząc po prostu poprawnie w języku polskim.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o umieszczanie akcji gdzieś w znanym miejscu - ludziom wydaje się, że tak jest łatwiej, bo przecież wystarczy, że wspomną o ważnym i rozpoznawalnym elemencie miasta i kreację świata przedstawionego mają z głowy. Często zupełnie pomijają kwestię sprawdzenia wiadomości na temat tych miejsc, nie podają żadnych konkretów. Mnie to zawsze irytuje w opowiadaniach blogowych.
A ja się dziwnie czuję, umieszczając akcję w mieście, które znam, jakbym za bardzo personalizowała swoje opowiadania.
OdpowiedzUsuńI zgadzam się z komentarzem powyżej - autorzy blogowych opowiadań dużo lepiej pokazaliby swój patriotyzm, pisząc po prostu poprawnie w języku polskim. Bo o patriotyzmie chyba nie świadczy przede wszystkim to, kim są bohaterowie. Co z tego, że będzie miał polskie imię, gdy będzie kaleczył ojczystą mowę?
A ja nawet dobrze się bawię pisząc o miejscy, które znam. Problem pojawia się w postaci czytelników - kilka razy od nich usłyszałam, że w sumie nawet fajnie, w miarę ciekawie, ale że piszę o Polsce, to czytać nie będą. Bo im się zbytnio kojarzy ze znajomymi, z czymś tam jeszcze... A dla mnie to ciekawe. Czytam opowiadanie, które rozgrywa się w mieście, w którym mieszkam. Autorka wspomina o jakimś elemencie miasta w pobliżu znanego miejsca i będąc tam zaczynam się rozglądać, czy wspominany element istnieje rzeczywiście. Aż wyobraźnia rusza z kopyta, gdy się go znajduje.
OdpowiedzUsuńWymyślne imiona? Nie przepadam. Osadzenie akcji w Polsce ma być dla mnie bardziej swojskie, inaczej oddziałuje, nadaje nuty realizmu nawet najbardziej fantastycznym opowiadaniom. Bonawentury wyskakujące zza każdego krzaka nieco psują ten obraz.
Pamiętam, że jak zaczynałam pisać o Szkolnym Klubie Złoczyńców, to jakoś automatycznie pojawili się oni w Stanach. Ale po prostu potrzebowałam takiego miejsca; gdzie młodociany, zły, szalony geniusz z astmą pochodzi z Teksasu i zastrzelić wampira z dubeltówki, a nieletni Żyd myli potomka mitycznego Puka z transwestytą z New Jersey. Żaden z moich bohaterów nie czułby się dobrze w Polsce. Miałam nawet taki epizod, kiedy zastanawiałam się, czy nie przepisać SKZ w bardziej schludny i uporządkowany sposób z myślą, by go kiedyś wydać i zaczęłam myśleć, czy nie lepiej byłoby przenieść akcji do Polski. Ale problem napotkałam już przy nazwiskach, więc zrezygnowałam. Swoją drogą, nie zgodzę się, że opowiadanie fantastyczne zawsze ma miejsce gdzieś w Nibylandii, czasem są to całkiem konkretne krainy czy miasta, z którymi mamy styczność na co dzień.
OdpowiedzUsuńZa to teraz moje nowe słit opcio zawiera mnóstwo polskich akcentów. I chyba spełniłam wszystkie warunki "dobrego" opowiadania, bo nawet swoje rodzinne miasto umieściłam gdzieś w akcji, chociaż chyba nie zdecyduję się na podanie jego nazwy. Ot tak, żeby ktoś przypadkiem nie wziął sobie do serca tego, co napisałam. ;D
I to może być też powód, dla którego ludzie nie chcą pisać o tym, co bezpośrednio nas otacza. Bo nie sposób uciec od swojego rodzaju krytyki - i obojętnie, czy pada ona z ust bohatera, czy narratora, ludzie mogą zinterpretować to jako bezpośredni atak na siebie. Ale o ile mi na przykład różowy kościół nie przeszkadza, to mojemu bohaterowi-marudzie już owszem. Poza tym, pisząc, mniej lub bardziej świadomie, wzorujemy się na otaczającej nas rzeczywistości, więc naturalne, że czasem pewne postacie czy wydarzenia komuś z naszego otoczenia mogą wydać się znajome. A łatwiej rozpoznać się w Jacku Nowaku, niż w Johannie von Schillerze.
Może dla niektórych to nie problem, ale moi przyjaciele czytają to, co wychodzi spod mojego pióra. Przy "Insygnium" doskonale wiedzą, kto jest z kim i (dzięki Bogu!) mają z tego niezły ubaw.
Poza tym, zdaje mi się, że zapomniałaś o jednym. Taki żul-alkoholik to dobry materiał na bohatera jednoczęściówki, ale blogowe opowiadania to całe sagi, ciągnące się nawet i przez siedemdziesiąt rozdziałów. Nie wyobrażam sobie, bym mogła wytrzymać z tego typu postacią tak długo. Bo poważnie - co można z takim żulem zrobić? Wysłać go na niebezpieczną misję? Rozkochać w nim młodą i seksowną panienkę? Zakładając, że mamy trzymać się realizmu, w pierwszym przypadku koleś przepiłby pieniądze otrzymane na zakup orężu, a w drugim ucieklibyśmy w sztampowy motyw "zmienię się dla ukochanej". Albo wysłać seksowną panienkę na bruk razem z nim.
Każdy bohater musi mieć w sobie "to coś", co sprawi, że będziemy mogli sprawić, że jego historia będzie ciekawsza od historii milionów innych ludzi. Nudny John jest dalej nudny, nawet jeśli mieszka w Oklahomie, ale nudny Jasiek jest tak samo nudny. Po prostu twórzmy ciekawych Johnów i ciekawych Jaśków, a co najważniejsze, ciekawe opowiadanie. ;)
Bardzo długi i bardzo mądry komentarz, dziękuję za niego bardzo. ;) Ale już spieszę, żeby trochę pogadać.
UsuńWszystko brzmi dla nas lepiej w języku angielskim niż w polskim, to jasne, bo polski wydaje się nam bardzo pospolity - takie moje zdanie. No proszę, James Potter to postać o wiele przyjaźniejsza niż Kuba Garncarz, prawda? Ale czemu by nie zrobić nieco inaczej - a gdyby Johann von Schiller był Niemcem, ale miał rodziców Polaków i gdyby miał bardzo bogatą przeszłość związaną z wojną? Postać z historią, to jest coś, co się lubi. Nie mówię tutaj, żeby na siłę wszędzie wciskać Polaków - bo po co. Jeśli ktoś lubi, niech pisze o Waszyngtonie pełnym panów i pań Smith. Miło po prostu będzie, jeśli się okaże, że ten Steve ma jednak kumpla-Polaka.
I, jeśli sobie dobrze przypominam, napisałam, że najczęściej fantasy rozgrywa się w wymyślonym światku. Bo wystarczy sięgnąć po Supernatural (serial co prawda, ale o tym już wyżej też była mowa), gdzie wszystkie wilkołaki, wampiry, zmiennokształtni czy demony wędrują sobie po calusieńkim kraju, które istnieje i ma się całkiem dobrze. Masz więc całkowitą rację.
Wspomniałaś, że dziwnie pisać o tym, co nas bezpośrednio otacza, bo może być trochę... niezręcznie. I tutaj też się z Tobą zgodzę, ale jak napisałam wcześniej - czy trzeba wszystko nazywać po imieniu?
I jeszcze sprostuję - mówiąc "opowiadanie" nigdy nie mam na myśli opowiadania blogowego, ciągnącego się na sto milionów rozdziałów, a po prostu historię. Wszystko jedno, czy na jedną stronę czy piętnaście. Ale nawet z szanownego pana alkoholika można stworzyć kogoś ciekawego i to wcale nie dla ukochanej, ani wcale nie trzeba go wysyłać na super-misję. Tutaj już wchodzimy w sztampowe motywy, jak sama powiedziałaś, a to wcale nie jest konieczne. Wystarczy "zobaczyć ponad to, co widać". Pan żul nie zawsze był żulem, a skoro jest alkoholikiem, to wcale nie musi po prostu siedzieć i nic nie robić - nigdy nie byłam pijana, ale podejrzewam, że świat nie jest wtedy taki, jak zazwyczaj. A gdyby wkraść się takiemu panu do umysłu? A gdyby się okazało, że pan pije z określonego powodu? Opowiadanie nigdy nie musi być czymś opowiadanym (? :D) od początku do końca. Nie zapominajmy o retrospekcjach albo wybieganiu w przyszłość, bo tak też można. :)
W artykule są przedstawione wg mnie bardzo skrajne i stereotypowe postacie, ale to był efekt zamierzony. Myślę, że problem nie jest w tym, jakiej narodowości są bohaterowie - nie trzeba znać w stu procentach danej rzeczywistości, po to mamy wyobraźnię i zdrowy rozsądek - ale w tym, JAK te postacie budujemy. Czyli typowo marysuizm, ale odnoszący się także do świata przedstawionego. Np. owszem, w takiej Anglii żyje się łatwiej (choć nie wszystkim!), ale np. mamy CAŁE KLASY, gdzie rodzice są po rozwodzie, a córeczki w wieku lat czternastu uprawiają seks z kolegami. I wbrew temu, co mogłyby opisywać niektóre osoby (akurat się z TYM przypadkiem się nie spotkałam), to wcale dla tych dziewczynek przyjemne nie jest, szczególnie pierwszy raz, nie mówiąc już o takiej gówniarze, która od razu ma orgazm i opada w wzburzone morze rozkoszy. I ma idealne życie w wielkim mieście, niczym się nie przejmuje, kasy ma jak gnoju i wszyscy za nią latają. Szczególnie nauczyciel, który wygląda jak Ian Somerhalder/Johnny Depp/całe One Direction.
OdpowiedzUsuńTak, tak, odbiegłam od tematu, ale myślę, że ważniejszy jest ogólny realizm.
Sam Szekspir przecież osadzał akcję w wielu miejscach, które Anglią nie były, a efekty były zachwycające! I nikt go za to nie tępił.
Osobiście tworzę dopiero szkielet i postacie mojego opowiadania i dzieje się to... nigdzie. To znaczy imiona są typowe dla krajów anglojęzycznych, podana będzie też nazwa miasteczka, jednak nigdzie nie jest powiedziane, czy to Anglia, USA, Australia, czy też inny kraj, w którym tego typu nazwy, imiona i nazwiska są używane. Nie chcę jednak robić z miasta (miasteczka?), w którym dzieje się akcja bezosobowej przestrzeni, a właśnie nadać mu klimat - być może trochę ludzi, których znam z Polski połączyć z widokami w np. takiej Anglii. Robię to, żeby trochę pokazać uniwersalność historii tych ludzi. Zwłaszcza biorąc pod uwagę uniwersalność tego języka. Podobnego zabiegu użyła Aura na sekrecie-kruka, jednak u mnie to inna tego wersja. Bardziej generalna.
Czemu nieistniejąca miejscowość i angielskie imiona? Tak mi lepiej, bo czuję, ze mam większy wpływ na tworzenie świata przedstawionego (w pierwszym przypadku). W drugim zaś... cóż, nadając polskie imiona odbieram je dość emocjonalnie, duża część (tych zwykłych i ładnych) kojarzy mi się z kimś. Używając zagranicznych imion czuję większą swobodę, bo nie słyszę ich na co dzień i nie odczuwam np. czy są one rzadkie, śmieszne czy starodawne.
Bardziej denerwuje mnie to, co opisała Kornelia - czyli właśnie takie Merdeces, Jessiki czy inne Bonawentury. Zalatuje mi to jakimś kompleksem wobec innych narodów. Czyli okej, w Polsce może być, ale wszystko w zachodnim stylu.
Moje ulubione imiona? Wśród męskich bardzo literacko, bo Konrad i Kordian, ew. Korneliusz. Za to wśród żeńskich oprócz Matyldy czy Kordelii podoba mi się zwykła, polska, prześliczna Zosia.
Zgadzam się z poniższą wypowiedzią As-t-modeusza: "Po prostu twórzmy ciekawych Johnów i ciekawych Jaśków, a co najważniejsze, ciekawe opowiadanie. ;)".
Być może poza moją obecną historią stworzę kiedyś jakąś o Zosiach, Wiktorach itp. :)
Chodziło o przesadzenie i stereotypy więc bardzo się cieszę, że mi się udało. :)
UsuńZresztą, cały tekst jest bardzo przesadzony, mam nadzieję, że to też można było wyczuć.
Pierwsza część Twojego komentarza bardzo się odnosi do pierwszej części mojego tekstu, więc cieszę się, że się zrozumiałyśmy. ;)
Wspomniałaś o Szekspirze, ale nie wiem, czy to dobrze. Jak już wspomniałam, nie chodziło mi o to, żeby wszystkich teraz zmuszać do umieszczania akcji w Polsce z Basią czy inną Martą. Chodziło o to, żeby zachęcić i żebyście od czasu do czasu może nie wybiegali tak w Amerykę. A zważając na ówczesny porządek świata...
I całkowicie Cię rozumiem - bo pisanie o historii dziejącej się nigdzie to super sprawa, podobnie jak przecież jedno imię angielskie czy drugie. Najbardziej mnie tylko irytuje, kiedy ktoś zamiast Maksymiliana używa Maxa, zamiast Weroniki - Veronicę. A przecież można wykorzystać Reginę (osobiście znam tylko jedną i to jest moja ciocia), albo wspomnianego przez Ciebie Korneliusza (też tylko jednego znam) czy Konrada.
Po prostu wszędzie jest tak zachodnio. Ludzie, zamiast dbać o swoje, sięgają po cudze - a zapomina się, jeśli się nie będzie przypominać. Cudze chwalą, a swojego nie znają.
Wiem, że nie o to Ci chodziło :) I doskonale rozumiem ten punkt widzenia, bo permanentne idealizowanie zachodu, gdzie żyje się w jakimś nierealnym american dream.
UsuńA Polska jest bardzo ciekawym krajem, wszędzie są tragiczni politycy czy uzależnieni ludzie - u nas bardziej alkohol, w USA obżeranie się. Co ciekawe, nikt nie umieszcza otyłych w opowiadaniach. Perfect life, huh? Nie uważam tego za obowiązek, ale jeśli już USA i mamy dość dużo postaci, to spójrzmy czasem na statystyki. Niech choć ktoś ma choć trochę tłuszczyku.
Wracając jednak do tematu - Polska to według mnie ciekawy kraj z galerią różnych osobowości, z rżnymi cechami narodowymi, nie tylko pejoratywnymi tak jak pijaństwo czy marudzenie.
*(...) bo TO permanentne (...).
UsuńO, o, cieszę się. :)
UsuńI prawda? Tak mnie to irytuje, kiedy ludzie są jak marzenie w USA, natomiast tu w Polsce to tylko smród, brud i ubóstwo. Albo gdy później wychodzi taki miszmasz i się okazuje, że ludzie mówią po polsku w jakimś Iowa - gdy ktoś się zapomina i zamiast "Czy umiesz to powiedzieć po angielsku?" mówią "Czy umiesz to powiedzieć po polsku?".
Nie chcę skłamać, ale chyba nawet w którymś Potterze (filmie) dubbing trochę im dziwnie wyszedł. To znaczy był jakiś dialog, chyba między Hermioną a Ronem.
UsuńR: Ale jak ja mam to powiedzieć?
H: No normalnie, po polsku.
Naprawdę nie pamiętam w czym to było, ale kojarzy mi się to z czwartą częścią.
Ups?
Tak, to było w Czarze, kiedy Hermiona miała przekazać Harry'emu, że Hagrid go szuka:)
Usuńto trochę na wyrost, nazywać osoby prowadzące blogi z opowiadaniami "pisarzami", a zwłaszcza zarzucanie im, że Wielkimi Pisarzami nie zostaną... Czy ktokolwiek, prowadzący bloga, do tego aspiruje? Na takich "opowiadaniowych" blogach w większości siedzą licealiści/licealistki z nadmiarem czasu.
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym, że gimnazjaliści również, ale traktowanie takich blogów z niejaką, hm, pogardą, z braku lepszego słowa, chyba nie jest odpowiednie. Owszem, niektóre osoby prowadzące takie opowiadania aspirują do wydania książek (czyli poniekąd do zostania pisarzami), a nie uważałabym tego za jakieś głupie czy śmieszne. Po prostu. ;)
UsuńI caaałe szczęście, że nazwałam takie osoby "autorami", a nie pisarzami. :)
Próbowałem zastąpić moich amerykańskich bohaterów z jedynego mojego opowiadania z akcją w Ameryce Polakami... I jakby to powiedzieć... nie da się.
OdpowiedzUsuńW skrócie - główny bohater, Harvey, jest dość poczytnym pisarzem kryminałów. Mieszka w hrabstwie Richmond razem ze swoim kochankiem, Ake, szwedzkim imigrantem i byłym zawodnikiem wrestlingowym. Harvey utrzymuje się z pisania powieści. Ma byłą żonę, Amy, która do tej pory ma mu za złe, że zdradzał ją, podczas gdy ona jako jedyna utrzymywała ich rodzinę. Prócz byłej żony ma też dwóch synów i republikańską rodzinę, która nie akceptuje jego nowego związku.
A teraz przełóżmy to na polskie realia i policzmy zgrzyty. Raz - w Ameryce poczytny pisarz może bez problemu zarobić spore pieniądze, w Polsce jest to może nie niemożliwe, ale koszmarnie trudne i wymaga produkowania książek taśmowo. Dwa - Polacy raczej nie uprawiają wrestlingu. Owszem, można by to zamienić na boks czy coś w tym stylu, ale to raczej powoduje inne konotacje niż ustawione walki facetów w obcisłych gatkach. Trzy - ilu jest w Polsce skandynawskich imigrantów? Cztery - już wyobrażam sobie polską pielęgniarkę utrzymującą czteroosobową rodzinę (ok. 25 000 zł/rok vs ok. 50 000$/rok).
I tak dalej. Chyba Harvey zostanie Amerykaninem.
Niech będzie, skoro ma amerykańskie cechy i wiesz, że taki scenariusz faktycznie mógłby być możliwy.
UsuńSęk w tym, że większość polskich opowiadań, których akcja rozgrywa się w Ameryce, i tak jest stylizowana na RP i wychodzi potem pomieszanie z poplątaniem. Dopóki Harvey nie zacznie być Polakiem i dopóki tekst będzie utrzymany w tonacji angielskiej - chwała Tobie, niech się z Ake dobrze bawią!
Oczywiście, że jeśli masz już amerykański pomysł, to głupio będzie on wyglądał w polskiej wersji. Nie da się - a może i da, ale nie będzie tego samego efektu. Ale możesz napisać inne opowiadanie, w którym Konrad będzie weteranem II wojny i utrzymywał się będzie z malowania obrazów.Może mieć żonę Amelię, która go będzie zdradzać, nie mając siły znieść męża i jego zapatrzenia w płótno.
Nie chodzi o to, coby wszystko przekładać na polskie, ale żeby nie zapomnieć, że można by stworzyć coś takiego i wcale nie byłoby to gorsze.
A gdyby Harvey napisał książkę o polskich realiach, pokazał co nieco, może ponarzekał, może pozachwycał, może pośmiał się trochę? Już by był polski pierwiastek. :)
Swoją drogą - ciekawy pomysł. Jak się będziesz chciał pochwalić, to napisz na maila. :)
Bardzo ciekawy i konkretny, ale przede wszystkim mądry tekst. I widzę, że trafiłaś w czuły punkt, w bardzo aktualny problem, bo dyskusja pochłania dużo osób. Sam rozumiem Twój punkt widzenia i mogę nawet powiedzieć, że się z nim zgadzam, chociaż z drugiej strony zastanawiam się, czy zabrzmi to nieco fałszywie, skoro, przyznaję się, zbyt wiele o Polsce nie piszę. Owszem, zdarza się, ale wbrew pozorom trudniej jest mi się poruszać w polskich realiach niż w takich, powiedzmy, amerykańskich. Nie wiem, czy jest to efekt medialnego prania mózgu, na które może jestem bardziej podatna niż mi się wydaje, czy po prostu ta już jest. Fakt faktem, napływ komercyjnego towaru wszelakiej maści i rodzaju zza oceanu (albo raczej ogólnie z zagranicy) przynosi ze sobą pewien, na pewno w niektórych miejscach wypaczony, wyolbrzymiony czy wyidealizowany, obraz tamtejszej rzeczywistości, ale z drugiej strony musi się w tym kryć jakieś ziarnko prawdy. Jeśli ktoś chce, może poczytać, zrobić "risercz", skonfrontować wnioski z różnych źródeł ze sobą i wykrystalizować pewne prawdy, na których można bez większych wyrzutów sumienia, że się pisze bzdury, bazować. Z drugiej strony, na pewno działa na mnie również fakt, że od zawsze wyrażałam jakieś większe zainteresowanie kulturą zachodu i to nie tylko patrząc przez pryzmat Hollywood czy bestsellerów New York Timesa (zresztą, skończyłam jako studentka kulturoznawstwa amerykańskiego, więc... :)). Dlatego zwykle, kiedy zamierzałam (lub zamierzam) osadzić akcję jakiejś historii nie w Polsce, decydowałam się właśnie na Stany - bo były mi w jakiś sposób bliskie i znajome, z pewnością nie tak dogłębnie i na wskroś jak Polska, ale wystarczająco dobrze, bym czuła się na tym gruncie pewnie. Nigdy jednak nie rzucałam się też na głęboką wodę, to jest zawsze robiłam poważny risercz, który brał pod uwagę zarówno ogólne, jak i najbardziej abstrakcyjne szczegóły - klimat, przeróżne statystyki, fora, na których można poznać mentalność tamtejszych ludzi, czasem nawet Google Street View (a tak, żeby nic mnie nie zaskoczyło ^^) albo barwy i maskotka liceum, do którego ma uczęszczać moja bohaterka. Na swoim przykładzie mogę więc stwierdzić, że pisanie o realiach nie będących dla nas bezpośrednimi czy naturalnymi nie jest złe, o ile autor nie robi tego, bo "tak jest łatwiej", ale naprawdę się przykłada, żeby być jak najbardziej wiarygodnym w swojej historii. A tego da się dokonać, jestem o tym przekonana. I tak, warto też pisać o Polsce, bo to też dobre ćwiczenie, jednak nie uważam, żeby od razu miał to być przejaw patriotyzmu. Poza tym czasem snują się w głowie takie historie, które właśnie w naszej rodzimej, szarej rzeczywistości czują się najlepiej, nie zaś gdzieś w Niu Jorku, Melbern czy innym Liwerpulu. Warto wtedy takie historie, choćby ot, tak, dla samego ćwiczenia pióra, rozpoczynać, nie porzucać. To inspirujące. Ale jeśli tego nie czujemy, jeśli czujemy coś innego, a naprawdę PISZEMY, a nie tylko "chcemy być fajni jak ci amerykańscy autorzy bestsellerów", to nie ma w tym nic złego i nie jest od razu żaden wstyd wobec ojczyzny i tak dalej, i tak dalej... To chyba często kwestia bardzo personalna, kim są nasi bohaterowie, jak ich ukształtujemy i do jakiego świata ich wrzucimy, bo zależy od naszych osobistych odczuć i pomysłów. Dlatego myślę, że bez względu na to, czy wyobrażamy sobie Kate i Johna rozwiązujących kryminalne zagadki na Manhattanie, Pierre'a i Brigitte romansujących w kawiarence z widokiem na wieżę Eiffela, czy Fabiana i Olkę studiujących w Krakowie, to nie ma znaczenia, o ile wiemy, o czym piszemy. I o ile nie narzucamy sobie żadnych realiów, bo tak będzie łatwiej (i nie tylko chodzi mi tu o przenoszenie akcji za granicę, ale również siłowe "spolszczanie" historii), ale balansujemy tam, gdzie nam najwygodniej. Tam, gdzie najłatwiej nam złapać równowagę. Bo jeśli spadniemy... cóż, polscy czy nie polscy, czytelnicy nie byliby zadowoleni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :*
PS. Co do wzmianki o nieudanym dubbingu w Harrym Potterze... Ja chyba odczułam to jako celowy zabieg, mający widza rozbawić i tak to przyjęłam. I uśmiechnęłam się, świadoma, że w oryginalnie Ron był tak daleki od posługiwania się językiem polskim, jak to tylko możliwe. Ale z drugiej strony, takie zabiegi są czasami chyba właśnie potrzebne, mimo że widz (czy czytelnik) zdaje sobie sprawę z oczywistego spolszczenia jakiegoś aspektu na potrzeby dzieła. No bo czyż nie lepiej przetłumaczyć "miała oczy wielkie jak pięć złotych" zamiast "miała oczy wielkie jak pięćdziesiąt centów"?
Usuń"Sam rozumiem Twój punkt widzenia i mogę nawet powiedzieć, że się z nim zgadzam [...]" - *SAMA.Gdyby były wątpliwości :)
Usuńhyhyhy, oczy jak pięćdziesiąt centów. ^^
UsuńJak już wspomniałam wyżej, mój tekst w zamierzeniu jest mocno przesadzony, więc tutaj ten patriotyzm należałoby traktować nieco z przymrużeniem oka. Ale, według mnie, takie pisanie-o-Ameryce-bo-jest-super-i-lepsza to jest jednak trochę wstyd.
I też jak już wspomniałam - zgadzam się. Jeśli wiesz, o czym piszesz, to pisz. Jeśli się przykładasz do tego, żeby być wiarygodnym - to pisz. Ten mój tekst raczej skierowany był bardziej do ludzi, którzy właśnie umieszczają akcję w Ameryce, bo jest łatwiej i piękniej. I jak już też rozmawiałam z Q. - Olka i Fabian romansujący w krakowskiej kawiarence będą tacy sami jak Lily i Charlie romansujący w londyńskiej kawiarence. I właśnie w takich przypadkach niepotrzebne jest wybieganie za granice. Ale jak ktoś chce mieć za bohatera zawodnika wrestlingu, to śmiesznie by było, jakby żył w Katowicach. :)
To święta prawda :). A skoro już jesteśmy w temacie, może by tam kiedyś zorganizować konkurs na opowiadanie osadzone w polskich realiach? Albo coś w ten deseń?
UsuńJa lecę tworzyć moje lutowe opowiadanie. Wena mi dziś sprzyja ;)
To już mi wcześniej do głowy przyszło, więc jak nie zapomnę, to może będzie. :)
UsuńO! Zgadzam się!
UsuńTylko uważaj lepiej na wybór tytułu, bo jeszcze ludzie zechcą opisywać "cechy narodowe" i dostaniesz masę prac, w której wszyscy chleją, kradną, są niewykształceni, "niepostępowi" i noszą skarpetki do sandałów :D
Również jestem za;)
UsuńAj to ja jestem wyłomem - może Patriotka ze mnie wielka nie jest, ale potrafię docenić to co istnieje wokół mnie, dlatego często na ile potrafię to opisuję - a to czarownice z pobliskich gór, a to o pamiętniki chłopca z okresu II Wojny Światowej przeczytam na momencie, pozbieram materiały i spróbuję dojrzeć co to tam się naprawdę w tej pobliskiej wsi działo. Przyznaję w dziurze mieszkam, ale ona moja prywatna, jedyna i nie oddam. Warszawę kocham, Krakowa bez bicia przyznaję nie lubię bo strasznie szary mi się wydaje... a co do Ameryki...hmm powiedzmy, że moje zdanie na temat tego jaka tam literatura (w szczególności dla młodzieży) powstaje nie jest zbyt pochlebna... co do fantastyki, najlepsza (dla mnie) fakt brytyjska bo Harry Potter i Polska za względu na moją nową wielką miłość Wędrowycza.
OdpowiedzUsuńA miłość, jak miłość to u pani Fox i Kejt Michalak i Elizabeth Thornton... nie zależnie od kraju talent się liczy, ale o tym każdy z osobna się przekonuje;) Choć gdybym miała wybrać kraj w którym chciałabym żyć byłaby to bezludna wyspa,albo Anglia za akcent od którego, aż ciepło, albo Włochy za mafię na którą kiedyś się ostro fazowałam, albo Francja... ale nie przez Paryż tylko moją nauczycielkę języka francuskiego;) Z tym, że jakbym miała się przenieść to bym musiała moje ukochane pagórki i pola i warszawskich kochanych kiboli co to kulturalnie z człowiekiem w tramwaju pogadają (bez ironii naprawdę kulturalnych można spotkać;)) przenieść.
A tak podsumowując ten wywód z lekka nieogarnięty to ja się ciesze, że w kraju Słowackiego wieszcza mego ukochanego niosę swój kaganiec, bo w innym po głębszym zastanowieniu nie odnajduję tego piękna co w swoim śmietniku;);)
NO WŁAŚNIE! :)
OdpowiedzUsuńMożna też powiedzieć (nie wiem, może padło to już, ale w tej chwili nie chce mi się zbytnio czytać komentarzy :<), że łatwiej jest pisać o czymś czego się nie zna, bo nikt Ci błędów nie wytknie. Pisząc (akurat tu poczytałam) o polskich studentach w Krakowie, którzy godzą studia dzienne z pracą na cały etat i mieszkają w samym centrum Krakowa i wszędzie mają blisko - to Ci zaraz powiedzą, że piszesz źle.
OdpowiedzUsuńNatomiast, gdy piszesz o studentach w Szwecji, którzy mieszkają w Sztokholmie (jedynym znanym "większości" mieście) to Ci nic nie powiedzą, bo się nie znają. A do tego, gdy dodasz, że akcja w Szwecji dzieje się w Upsali, to w ogóle jesteś miszczem świata, bo to takie oryginalne. Takie, jak umieszczenie akcji we Wrocławiu.
Sama moje opowiadania umieściłam w Finlandii i Norwegii, jednak nie dlatego, że nie lubię Polski, a dlatego że pasowało mi to fabuły, którą stworzyłam. I dodaję jakieś polskie wstawki. Np. w Czystkach jest kawiarnia, którą prowadzi Polska. A w Bezimiennym dziecku jest sąsiad bohaterki, który mruczy pod nosem polskie słówka.
Chociaż zgadzam się z tym, że opowiadań w Nowym Jorku, Londynie czy LA jest od groma. Tylko że zazwyczaj opis miast kończy się na: Big Benie, na Manhatanie, czy innych popularnych miejscach. Ech.
Cóż mogą na to wszystko powiedzieć twórcy fanficków, droga halsko.?
OdpowiedzUsuńMoje jedno opowiadanie jest usytuowane w LA/Tokio, bo tak jest w kanionie, a w innych rzecz dzieję się najczęściej w Japonii albo w uniwersum One Piece i nie dlatego, że Polska jest niedobra, niesmaczna i nieciekawa, a dlatego, że to fanfick i koniec kropka - nic na to człowiek nie poradzi ;)
Oczywiście, że nikt na to nic nie poradzi. Mówiłam - jak ktoś Hogwart umieści w Zakopanym to raczej nie będzie to mile widziane, prawda? Bo nieprawdopodobne i niezgodne z "rzeczywistością", a autor musi być wiarygodny. Chodziło mi tutaj raczej o opowiadania całkiem autorskie, bo na takie mamy całkowity wpływ. :)
UsuńTo prawda, mam na nie wpływ. Jednak czasem są i takie chwile, gdy wymyślamy swój własny świat. Nie dlatego, że "bo tak", a dlatego, że po prostu autor chce wykreować opowiadanie od deski do deski. Myślę, że to nie jest takie złe. ;)
UsuńCzyli opowiadania fantasy? Miejsca, które istnieją tylko w naszych głowach? Też mają zalety, niesamowicie pobudzają wyobraźnię. ;)
UsuńTak, mam na myśli przede wszystkim opowiadania fantasy. ;) Ach, i jeszcze dodam coś do Hogwartu w Zakopanym. To niezbyt trafiony pomysł, prawda? :D Ale naprawdę podoba mi się pomysł z wykreowaniem szkoły magii (np. Polskiej jak to uczyniła As-t-modeusz) przy pomocy książek Rowling, oczywiście zachowując przy tym Polskie realia. To zdecydowanie ciekawa odmiana, zważywszy na fakt, że "Hogwartów" w Internecie jest już całe mnóstwo.
UsuńJakby coś, to hei-chi i 香奈子, tyle, że w trakcie odpisywania zalogowałam się na inne konto i zapomniałam sprostować ;)
Chciałam spytać, czy nie dałoby się wrzucić na blogspotową wersję prozaików także tekstów z pierwszego konkursu, który odbył się jeszcze na Onecie?
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, ale niestety nie.
UsuńOd tamtego konkursu minął rok, a ja nie trzymam maili w nieskończoność - nie mam po prostu tych prac. Ale gdyby ktoś miałby ochotę opublikować coś na prozaikach - wystarczy napisać na pocztę.
A jeśli chodzi Ci o te prace, które zostały zawieszone na starym blogu i dalej tam są - myślę, że można je przekleić, jasne. Całkiem dobry pomysł - pojawią się na Piórze w niedługim czasie. ;)
Tak, chodziło mi właśnie o te prace. Bo w końcu to też działo się to na Prozaikach, a w tej chwili nie ma po tym ani śladu, bo na tamten onetowy blog już nikt nie wchodzi.
UsuńPrzekleję więc prace, nie ma sprawy. Gdybym zapomniała - stój na straży.
UsuńHej :). Nie jestem pewna, czy powinnam pytać tutaj czy na Piórze, zaryzykuję tutaj :). Trzy dni temu wysłałam lutową pracę na "Piszę, bo lubię", ale do tej pory nie pojawiła się na Piórze. Powinnam się martwić? Mam nadzieję, że gdyby coś było z moim tekstem nie tak, nie spełniałby wymagań regulaminowych czy coś w ten deseń, dostałaby jakieś info. Rozumiem, że to wyzwanie pochłania dużo pracy i czasu, więc nie chciałabym, żeby to zostało odebrane, po prostu moja niecierpliwa natura się dobija ;). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNic się nie stało przecież, dobrze, że się upominasz - praca już jest wstawiona na bloga. ;)
UsuńUprzejmie informuję, że wysłałem do Ciebie e-mail na adres podany w ramce po lewej :). Piszę to, bo kilka razy nie powiadamiałem i potem czekałem miesiącami na odpowiedź =.=...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
xxardaz
Mhm... Twój tekst, halska, dał mi trochę do myślenia.
OdpowiedzUsuńSama piszę dłuższe opowiadanie, którego akcja toczy się w Anglii. Teoretycznie to irracjonalne, bo w Wielkiej Brytanii nigdy nie byłam, a swoją wiedzę o tym kraju wyniosłam jedynie z innych książek oraz filmów, tudzież jakiś obrazków.
Co do imion, to te obce zawsze brzmiały dla mnie ładniej od rodzimych. Wstyd przyznać.
Często sama wymyślam własne imiona, które de facto imionami nie są. Na przykład główną bohaterkę nazwałam Firen - od ang."ogień".
Pozdrawiam!
My Logorrhea
Cóż to wszystko prawda i teraz mam dużo do przemyślenia.
OdpowiedzUsuńSama pisze opowiadanie (na razie tylko dla siebie) i akcja się toczy w USA, a bohaterzy to Amerykanie. Planuję, że w trochę późniejszej akcji, wprowadzę wątek podróży do Europy. Wybrałam Rzym. Dziś, pod wpływem twojego artykułu, zmieniłam chyba plany. Wybiorę po prostu Toruń, który znam bardzo dobrze. Szare, nudne miasto z wieloma zabytkami i zniszczonymi kamienicami,ale przedstawię to w sposób magiczny. Przejdę się ulicami ze słuchawkami i spojrzę na wszystko okiem wyobraźni. Wprowadzę postać, zwykłego Damiana. Proste imię, dla prostego chłopaka.
Zaufam Ojczyźnie.
Dziękuję, halska za inspirację.