(...)
Pewnego wieczoru odkryłam z niesmakiem, że nie mogę się wykąpać, bo w wannie pływa karp. Niby nic dziwnego, ale w październiku? Pani Mireczka tłumaczyła się mętnie, przebiegając z kuchni do pokoju i z powrotem w wiecznym pędzie, jak zwykle w pośpiechu, często na boso, w towarzystwie psa lub kota. Po wycieczce na grzyby, z koszykiem, a nie z wędką? Był problem z prysznicem przez jakiś czas, bo nikt nie wiedział co zrobić z tym karpiem. Nie zabić przecież…
Pewnego razu w kuchni w klatce siedział gołąb z uszkodzonym skrzydłem i złowrogo spoglądał. Na wszystkich, bez wyjątku. Był straszliwie zestresowany tym, że kilka razy na godzinę obszczekiwały go dwa psy pani Mireczki, stwory nie z tej planety. Przypominający wałek z kanapy sprzed kilku dekad, porośnięty szarawą i czarną wyleniałą wełną, gruby, odrobinę smrodliwy i perwersyjnie uwielbiający bardzo mocne klepanie po tyłku, najbrzydszy pies na świecie o imieniu Kropa oraz Nuka, której lepiej nie dotykać, wielki i prawie biały mieszaniec owczarka i jakiegoś górskiego olbrzyma, wydarty z rąk sekty narkomanów, przetrzymujących go z dala od świata cywilizowanego w górach, w lesie. Zdziczała tam (Nuka, nie pani Mireczka) i nabrała nieprzyjemnego zwyczaju chwytania zębami każdą rękę, która zbliży się do jej grzbietu. Drażnili ją tam dość długo i bywała nieobliczalna. Pani Mireczka ją obłaskawiła, była przez Nukę wielbiona, dlatego to ona przedstawiała psu gości i kolejnych mieszkańców. Nuka w nocy spała na schodach, a że ominiecie jej w ciemności, w miarę bezkolizyjne, było prawie niemożliwe, trzeba było o tym wiedzieć i dostosować się. Łagodny ton, powolne gesty, ręce na widoku, co jakiś czas kiełbaska – to dość proste zasady. A jaki skuteczny alarm!
Jakby w pobliżu było zoo albo zatrzymał się cyrk i na przykład słoń miałby drzazgę w trąbie lub uszkodzoną stopę, pani Mireczka z radością zaofiarowałaby swój ogród, pełen rozklekotanych krzeseł, wątłych czereśni i kotów. Najwspanialsza kobieta pod słońcem, po prostu dobry człowiek. Tak mi się przypomniało... Przygarnęłaby każdego, niezależnie od gatunku. Potwornie zachrypnięta, z papierosem, nadgryzionym jabłkiem, energiczna i uśmiechnięta.
Fajnie tam było…
Brumella,
Anna Rymaszewska-Dybała
Początek opowiadania oraz inne teksty tej autorki można znaleźć na
Opowiadanie naprawdę spodobało mi się. Lekkie, ciekawe, chętnie przeczytałabym początek ale niestety link nie odsyła mnie tam, gdzie powinien, a wpisując adres też nie mogę znaleźć bloga. Cóż, trudno się mówi.
OdpowiedzUsuńAle chciałam też zauważyć, że mój marcowy tekst na Piszę, bo lubię wciąż nie został opublikowany, a wysłałam go dwudziestego.
Pozdrawiam :)
Tekst już został opublikowany, bardzo przepraszam za opóźnienia.
UsuńA jeśli chodzi o link - na pewno nie działa? U mnie wszystko gra, więc radziłabym może wpisanie w google.
Dzięki
UsuńLink działa prawidłowo, zapraszam do czytania i bardzo dziękuję halskiej. za publikację ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało. Jest lekkie, przyjemne i ciekawe ;). Ma też nutkę czegoś takiego... tego czegoś, czego brakuje mi w tych wszystkich opowiadaniach, w tym i moich. Gratuluję autorce zaciekawienia mojego wybrednego nosa.
OdpowiedzUsuńUniżenie dziękuję, wszak jeden uśmiech czytelnika jest bezcenny - po to piszę. A, no i także po to, żeby nie eksplodować słowami w niezamierzonym kierunku, bo będą straty w cywilach.
Usuń