Pisać każdy może. Jest w tej idei coś pięknego. Niespełniona gospodyni domowa, młody student bez większego doświadczenia, czy człowiek biznesu, który cały dzień żyje pracą, a wieczorem może tworzyć dzieło życia - wszyscy oni mogą zabłysnąć talentem. Kto wie, być może raz na zawsze zmienić oblicze literatury. Nie trzeba kończyć wielkich szkół, mieć protektoratu królów, poszukiwać mecenasów. Po prostu usiąść i pisać, a potem książkę zatytułować i gotowe. Można swoją pracę wysłać do wydawnictw i czekać na odpowiedź.
O tym, że czytać warto wie każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie. Zalet sięgania po literaturę jest niezliczenie wiele. Od ćwiczenia swojej wyobraźni po wzbogacanie swojego słownictwa. Dlatego liczne kampanie, które mają Polaków zachęcać do czytania, mogą być mniej lub bardziej skuteczne, jednak wszystkie są dobrymi inicjatywami. Telewizja, radio, prasa, różne media pragną spopularyzować czytelnictwo.
Brzmi to pięknie, aż chce się iść do księgarni. Problem pojawia się dopiero, kiedy stoimy przed półkami i ku naszemu zdziwieniu, w bestsellerach znajdujemy książki znanych i często wcale nie lubianych gwiazd. Zresztą wcale nie trzeba udawać się do sklepu, bo „co lepsze” fragmenty z pewnością pojawiły się już w sieci.
Brzmi to pięknie, aż chce się iść do księgarni. Problem pojawia się dopiero, kiedy stoimy przed półkami i ku naszemu zdziwieniu, w bestsellerach znajdujemy książki znanych i często wcale nie lubianych gwiazd. Zresztą wcale nie trzeba udawać się do sklepu, bo „co lepsze” fragmenty z pewnością pojawiły się już w sieci.
Problem polega na tym, że odpowiedź często nie nadchodzi tak szybko, jak by się chciało. Albo też nie otrzyma się jej wcale. I tu pojawia się moje pytanie; dlaczego? Dlaczego sezonowe gwiazdy internetu albo wątpliwej reputacji sławy, bez większych problemów znajdują wydawców? Skąd założenie, że mają więcej do powiedzenia niż przecięty człowiek?
De gustibus est non disputandum. O gustach się nie dyskutuje. Dużo jest prawdy w tej sentencji. Należałoby jednak odróżnić literaturę od grafomańskich zapędów pseudoartystów, którzy z niejasnych powodów zajmują sygnowanymi przez swoje nazwiska książkami połowę sklepowych regałów. Nie chcę przez to powiedzieć, że artyści nie mają prawa pisać. W ciągu kilku ostatnich lat nie jedna książka gwiazdy, zasłużenie zyskała miano bestselleru i pochlebne opinie krytyki. Niepokoi mnie jedynie fakt, że sławni, zachęceni sukcesami kolegów, rozpropagowali modę na pisanie i to pisanie czegokolwiek z myślą, że sprzeda się dzięki odpowiedniej reklamie i znanemu nazwisku na pierwszej stronie.
Tendencja ta chyba powoli zanika. Czytelnika nie da się oszukać. Mamiony ciekawością zerknie na okładkę, otworzy książkę, przeczyta kilka kartek i odłoży to „dzieło” z powrotem na półkę zadowolony, że nie wydał w ciemno kilkudziesięciu złotych.
Być może, tak jak falę pierwszych grafomanów, przyciągnęły sukcesy ich znajomych, tak następnych odstraszą porażki i krytyka, jaka posypała się na ich poprzedników. I zanim ktoś wyda koleją powieść lub wywiad rzekę, zastanowi się dziesięć razy, czy ma zamiar stać się medialnym pośmiewiskiem.
Pisać każdy może. Nie każdy powinien. Żeby zachęcić społeczeństwo do czytania, nie powinno się mu podrzucać wątpliwej jakości literatury, o ile w ogóle można użyć tak wielkiego słowa, do opisania nędznych prób sklecenia kilku zdań.
Może powinniśmy pomyśleć o ogólnopolskiej akcji, która wypromuje nowych autorów, ze świeżymi pomysłami, dzięki którym będziemy mogli z czystym sumieniem wpaść do księgarni i wyjść z naprawdę dobrą książką, powtarzając dumnie hasło: warto czytać.
Joanna Chojnacka
Kiedy społeczeństwo chce czytać literaturę wątpliwej jakości. U mnie w klasie trzy czwarte dziewczyn nie wie, kim była Izabela Łęcka, ale prawie każda streści biografię Belli Swan bez problemu. Wydawnictwa po prostu starają się nadążać za targetem - jasne, wartościowe książki znajdują odbiorców, ale to lekkie, niezmuszające do myślenia powiastki pozwalają zarabiać w skali milionów.
OdpowiedzUsuńA mnie się wydaje, że jeśli chce się, żeby ludzie masowo zaczęli czytać, trzeba dać im to do czytania, co chcą mieć w ręce. Nic więc dziwnego, że nazwiska celebrytów widnieją pod "bestsellerami".
OdpowiedzUsuńJeśli jednak chcemy, żeby nam wyrosło społeczeństwo kulturalne, znające klasyki literatury - będzie o wiele, wiele ciężej. Czytelników - czyli według felietonu ludzi, którzy wiedzą, co kupują i zastanawiają się nad lekturą - jest wbrew pozorom niewielu w starciu z fanami znanych z telewizji gwiazd.
To działa w obydwie strony, tak sobie myślę.
OdpowiedzUsuńJeszcze co do gwiazdek - tutaj często dużą rolę odgrywają ghostwriterzy.
Pieniądze - i wszystko jasne. Nazwisko znanej osoby często przyciąga ludzi do zakupu, a wydawnictwa chcą uciułać jak najwięcej mamony. Natomiast co do regałów z bestsellerami słyszałam ostatnio, że o znalezieniu się w empikowym TOP10 nie decyduje ilość zakupionych sztuk a wpłacona kwota... Wiecie coś o tym? Jeśli tak jest, gwiazdka może wpłacić kaskę i mieć swoją książkę na takim regale, a bardzo możliwe, że obecność w TOP 10 zachęca ludzi do zakupu.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy zachęca, choć pewnie tak - ale to na pewno bardziej uprzywilejowane miejsce, na widoku, z mnóstwem dobrze wyeksponowanych egzemplarzy. Trudno to przeoczyć.
UsuńO czymś takim nie słyszałam, ale nie zdziwiłabym się...
To trochę brzmi jak biadolenie niespełnionego pisarza. Fajnie jest sobie powiedzieć "Nie wydali mnie, bo wydają tylko śmieci". Też sobie tak powtarzam, jak mnie złapie smuteczek. Moim zdaniem w tych przypadkach, w których książki cienkie jak papierowa dycha zajmują półki księgarń opatrzone napisem "bestsellery", brawa nie należą się "pisarzowi", a jego marketingowcowi. Wypromować szit to jest coś, nieprawdaż? Trzeba też pamiętać, że społeczeństwo to nie tylko dystyngowani panowie i panienki z dobrych domów. Jak się nie znajdzie niszy dla swoich pięknych wierszy czy kolejnej, sienkiewiczowskiej niemal, trylogii, to się gnije w szufladzie.
OdpowiedzUsuńSzanuję Twoje zdanie, ale czy naprawdę sądzisz, że warto dawać komuś zarobić na szajsie, który napisał, bo "społeczeństwo to nie tylko dystyngowani panowie i panienki z dobrych domów"? To spora generalizacja. Sądzę, że po szmelc, nadający się jedynie na podkładkę pod gorący garnek, może sięgnąć zarówno panienka z dobrego domu, jak i ktoś z innego środowiska. I vice-versa. Nie trzeba mieć odpowiedniego statusu materialnego, żeby przeczytać coś lepszego niż "wyjątkowo sensacyjne" zwierzenia aktorki/piosenkarki/sławnego z tego, że jest sławny.
OdpowiedzUsuńOczywiście każdy z nas czasem sięga po byle co. To pomaga się odstresować. Podobnie jest z oglądaniem Ukrytej Prawdy. Niby wszyscy się z niej śmieją, ale tak naprawdę każdy w zaciszu swoich czterech ścian, od czasu do czasu, obejrzy jakiś odcinek. Tylko aby się pośmiać i "zresetować mózg".
Warto by jednak było udowodnić, że czytelnik zasługuje na coś więcej. Sprawić, żeby książki pseudogwiazdeczek nie przysłaniały czegoś, co mogłoby być wartościowe.
A jeśli "wypromować szit to jest coś", to winszuję z całego serca, ale zgodzić się z tym absolutnie nie mogę.
I już na koniec; osobiście nigdy nie próbowałam wydać książki, więc Twoja ocena jest delikatnie nietrafiona. Nie mam syndromu niespełnionego pisarza. Gdyby mnie nie wydawali, wolałabym się wypłakać w rękaw przyjaciela, niż żalić się w internecie. To czyniłoby mnie równie żałosną jak pseudogwiazdki, które wydają swoje książki.
Nie bardzo rozumiem dlaczego zakładasz, że dzielę ludzi przez wzgląd na ich status materialny :) Pisząc o panienkach z dobrych domów i dystyngowanych panach mam na myśli tych ludzi, którym nieobca jest refleksja i potrzeba uczestniczenia w sztuce - bo tak zostali wychowani. Nie wszyscy mają takie potrzeby. To jest mniejszość i żyjąc w społeczeństwie należy o tym pamiętać. Demokracja, prawda? Większość ma rację. A jeśli jej nie ma, patrz punkt pierwszy. Dlatego "gwiazdeczki" są na pierwszym planie - bo się sprzedają. A powiedz mi, co chcesz zrobić? Podmienić ludziom mózgi czy na poważnie zająć się promocją wartościowych tekstów?
UsuńOczywiście, że wypromować "szit" to jest coś. Skutecznie wypromować cokolwiek to jest coś. Sztuka marketingu, czyli mieszania ludziom w głowach, od zawsze mnie zadziwia.
Ależ, to nie był atak na autorkę z mojej strony, tylko pierwsze skojarzenie. Widzisz, to kwestia tego, że gdy opisuje się problem tylko z jednej strony, bardzo subiektywnie, to zwykle wynika to z naszych przekonań. Nie znając Cię, nie jestem w stanie określić z jakich konkretnie, więc jak to komentatorowi przystało, opisuję swoje pierwsze wrażenie po lekturze.
Przy okazji - nie lekceważ gwiazdek (jak w chińskiej sztuce wojny - nigdy nie lekceważ wroga ;). Jak widzisz, mają całkiem spory wpływ na kształtowanie poglądów społeczeństwa. To, że świecą tyłkiem, albo śmieją się jak podpiekane świnki, nie znaczy wcale, że brak im inteligencji czy sprytu (nie mówię, że wszystkim, no ale...).
Pozdrawiam!
Niestety wciąż nie bardzo rozumiem, jak pochodzenie ma się do potrzeby uczestniczenia w sztuce. Może wyjdę na czepialską, ale proszę mi uwierzyć, zastanawiałam się nad tym i osobiście nie widzę tu zależności. Piszesz dalej, że to jest mniejszość, z czym też mogłabym polemizować. Oczywiście, nie twierdzę, że nie masz racji, ale obawiam się, że nie rozstrzygnęlibyśmy, czy większość ludzi potrzebuje refleksji i uczestnictwa w sztuce, czy nie.
UsuńCo chcę zrobić? Ja chciałam po prostu napisać ten tekst. Chciałam dźgnąć i zachęcić kogokolwiek do polemiki. Chciałam przeczytać, co inni mają na ten temat do powiedzenia. I to, że teraz Ci odpisuję, to broń Boże nie atak na Twoją osobę, nie chciałabym, żeby było to tak odebrane (wiem także, że takie słowa nie padły, chciałam je ewentualnie wyprzedzić). Twoje zdanie jest dla mnie bardzo cenne, chociaż nie do końca się z nim zgadzam.
Wiem, że takie są prawa rynku i zawsze będzie on dążył do tego, żeby sprzedać jak najwięcej- jak najmniejszym kosztem, dlatego miesza się nam w głowach. Nie mogę powiedzieć, żebym osobiście była odporna na taką manipulację. Nie zakażemy przecież pokazywania reklam, gdzie babka wyjmuje płyn do płukania na bankiecie i zachwala jego cudowność (przyznaję, sama go używam). Ot magia reklamy. Wracając jednak do literatury, nie podoba mi się, że proponuje się czytelnikowi byle co.
Około dwóch miesięcy temu, empik promował książkę pewnego "celebryty", która była beznadziejna. Była o niczym. Co gorsza owy celebryta napisze niedługo drugą i zarobi pieniądze i wszędzie będzie ją reklamował. I to mi się nie podoba. Bo gdyby takiej reklamy nie było, to kto by chciał sięgnąłby po nią i obecność tej książki nie raziłaby mnie po oczach za każdym razem, kiedy wpadam do sklepu. Żeby nie było, książkę czytałam (Choć do tej pory tego żałuję. I zrobiłam to właśnie dlatego, żeby przekonać się czy ten pan naprawdę mógł napisać coś w miarę odkrywczego, przynajmniej jeśli chodzi o jego spojrzenie na świat).
Felieton jest subiektywny. Gdybym pisała artykuł zabrałabym się za to zupełnie inaczej i z pewnością przedstawiłabym ten problem rzetelniej, ale chciałam podzielić się swoimi przemyśleniami.
Nie chcę lekceważyć gwiazdek, właściwie widzę pewne zagrożenie z ich strony dla mnie, jako potencjalnego czytelnika. Obawiam się, że dzięki dobrej reklamie niedługo wejdę do księgarni i zobaczę jeszcze więcej książek celebrytów, co jednak wcale by mnie nie cieszyło. Myślę, że w tym momencie jestem po prostu zmęczona widokiem ich znanych twarzy na okładkach i mam nadzieję, że nie ja jedna. Jak już pisałam, o gustach się nie dyskutuje, ale chciałabym zobaczyć więcej młodych, polskich autorów, którzy giną gdzieś na półkach, podczas gdy proponuje się setną książkę znanego amerykańskiego pisarza o tym samym, poradnik gwiazdy, która schudła po ciąży, albo bestseller, który na polskim rynku stanie się bestsellerem tylko i wyłącznie dzięki dobrej reklamie, bo dobra treść byłaby w jego przypadku kwestią sporną. (Tak, tak, znów jestem całkowicie subiektywna)
Pozdrawiam.