Skuszona dość
nietypową okładką i blurbem („Nikt dotąd nie przygotował tak
złośliwej parodii (…), czuć w tym szczyptę zjadliwości i
dobrego humoru, a całość mieści się w ramach ironicznego
uncreative
writing”)
pomyślałam, że to coś napisanego dla mnie. Lubię humor, lubię
wyśmiewanie form i stereotypów, wreszcie – doceniam nowatorstwo i
pomysłowość. Problem w tym, że co do tej książki mam mieszane
uczucia. Z jednej strony nie przypadła mi do gustu, ale z drugiej –
nie odradzam sięgania po nią. To czyni książkę na swój sposób
wyjątkową dla mnie, bo najczęściej potrafię jakoś jasno
określić swoje zdanie.
Jak
było? Starałam się podejść do książki bez uprzedzeń i
oczekiwań, tak jak zresztą do każdej, z jaką przyjdzie mi
obcować. Na wstępie musiałam ją sobie obejrzeć. Zaciekawił mnie
układ rozdziałów – całość podzielona jest niejako na trzy
części, informuje o tym zapis numeracji: początkowo alfabetyczny,
zakończony na literze V, następnie autorka posłużyła się
cyframi arabskimi i na końcu rzymskimi. Każdy z tych segmentów,
jak z niewielkim wysiłkiem wymyśliłam, opowiada historię innego
bohatera. Tytuł wskazuje na to, że pogrywa (z) nimi los, który,
jak wiadomo, rzadko bywa łaskawy.
Jeśli
natomiast przychodzi do zajęcia stanowiska w temacie treści, to
uwierzcie na słowo, trudno mi jednoznacznie opowiedzieć
komukolwiek, o czym to jest. Pierwszą bohaterką, z którą
przyjdzie nam brnąć niemal przez połowę książki, jest Jo,
szansonistka, która nie osiągnęła sukcesu i musi opuścić Nowy
York. Już wtedy, na piątej stronie, po kilku zdaniach, uniosłam
brew. Choć sama nienawidzę, kiedy polski autor wpycha na siłę
akcję powieści w miejsce, o którym nie ma najczęściej pojęcia –
bo całość jest wtedy „bardziej światowa” i wydaje się, że
szybciej będzie przetłumaczona na wszystkie języki świata – to
myślę, że tutaj wynikało to z antypowieściowego charakteru
utworu. Próba ośmieszenia autorów, którym zależy przede
wszystkim na tym, żeby ich książki zyskały status bestsellera i
przeszły do historii jako tak
bardzo uniwersalne, okazała
się udaną. Jo jest jedną z wielu kobiet, które próbują
zabłysnąć w showbiznesie, ale niestety jej kariera stoi w miejscu,
bo nie ma w niej za grosz oryginalności, siły przebicia i
determinacji (o ile tak nazwiemy sypianie z ludźmi, którzy mogliby
ją wypromować). Jej związki z facetami także kończą się
fiaskiem, czemu w zasadzie, po zapoznaniu się trochę bliżej z
charakterem Jo, trudno się dziwić. Starałam się ją polubić, ale
jest to chyba niewykonalne – nudna, mdła, żałosna, przegrana.
Przez osiemdziesiąt stron (i jeden miesiąc spędzony na patrzeniu
na okładkę i wyszukiwaniu zajęć, które spowodują, że nie będę
musiała tego czytać) starałam się pojąć, jak można wybrać
kogoś takiego na bohatera powieści i męczyć nim czytelnika,
którego przestało to bawić na piątej kartce. Zdradzę Wam sekret,
który pozwolił mi na dotrwanie do końca – przestałam, dopiero
wtedy!, traktować powieść poważnie.
Im mniej starałam się zrozumieć, tym lepiej się bawiłam.
Zaczęłam szerzej rozumieć konteksty kulturowe i odniesienia, które
z tej książki wyciekają. Wreszcie przyjęłam do wiadomości, że
Jo to taka typowa bohaterka typowej książki dla typowego czytelnika
zadowolonego z typowej fabuły. Wyśmiane zostaje hipsterstwo
(przykład: słuchanie zespołów, które jeszcze nie powstały),
zespoły rozpadające się jeszcze przed założeniem, fanki, które
nie wiedzą o nich wiele, ale zostają groupies,
fanpage i ilość lajków, która świadczy o popularności,
dzielenie się swoimi uczuciami na sposób Kingi Rusin –
ona „siedziała & myślała”, Jo zaś było „smutno &
przykro”, była także „zrozpaczona & zapłakana”. Cała ta
część pod względem fabularnym zmęczyła (i znudziła niestety)
mnie niesamowicie, natomiast są fragmenty – sceny epizodyczne
i przede wszystkim dialogi – przy których mimowolnie drgały
mi kąciki ust, tak bardzo było absurdalnie („Zespół Milczenie
Czarnych Owiec Jest Złotem to moje odkrycie, zapamiętajcie tę
nazwę. Nie grają żadnej muzyki, ponieważ wszystko już było.
Zajebiste. Widziałem ich w sierpniu na festiwalu. Przez godzinę
stali na scenie w milczeniu, buntując się przeciwko wtórności i
ograniczeniom, jakie narzuca dźwięk.”). Dla takich perełek warto
było nie porzucać lektury, choć nie ukrywam, zmusiłam się do
niej ze względu na konieczność napisania tej recenzji, nie
dlatego, że miałam ochotę na powrót.
Część
druga w moim odczuciu jest najlepsza, nawiązania są najbardziej
czytelne i niesamowicie kąśliwe. Opowiada o Januszu L.L.
Czereśniewskim, autorze książki Opuszczeni@
w necie,
uczestniku Tańca
z pisarzami,
w który pokonał między innymi autorki takich hitów jak Zawsze
w życiu
czy Parceli
nad bagnem.
Jego największym idolem i zarazem konkurentem jest Paweł Koleją,
obaj są w stanie przerobić na metaforę wszystko, co ich otacza, z
tym, że Paweł jest oczywiście o wiele sławniejszy. Wyśmiane
zostaje to, co tworzy Czereśniewski – przeintelektualizowany
bełkot. W sieci nazywa się go grafomanem, a on nie rozumie,
dlaczego ma fanki w wieku 50+ i to głównie one zostawiają
polubienia na jego fanpage’u. Autorka dogryza także pseudopisarzom
tworzącym książki typu Jak
zostać blogerką modową,
Wyprowadzałam psy Tomasza Lisa i
Jak nie zostałam pisarką,
a więc tym, którym wydaje się, że to, co tworzą, jest
interesujące i że faktycznie mają coś do powiedzenia, a ich
porady są w stanie komukolwiek pomóc w czymkolwiek. To najkrótsza,
ale jak dla mnie najzabawniejsza część i choć Janusz zasługuje
na traktowanie na równi z Jo, to zdecydowanie z nim ciekawiej
spędziłam czas.
Ostatni
segment opowiada – nie domyślicie się – o kolejnej osobie,
która „próbuje przebiec przez autostradę życia, ale kończy pod
kołami”. Tym razem mamy poetę, Arkadiusza Pszczołę z Bytomia,
również przekonanego, że powinien odnieść sukces. Już składnia
zdań daje do zrozumienia, że bohater nie przeciętniakiem jest,
lecz Artystą. Wiersze publikuje w Internecie, każdorazowo w
nadziei, że ktoś wreszcie pozna się na jego talencie i skomentuje
utwór pochwałami. Tu moją uwagę zwróciły pseudoquizy, których
rozwiązanie nie zmieni pewnie w życiu Arkadiusza nic, bo żadna z
odpowiedzi nie jest tak naprawdę właściwa. Mistrzowskim pomysłem
jest za to „Przesłanie Arkadiusza Pszczoły”, parodia
„Przesłania Pana Cogito”. Od razu wiadomo, jakie jest
odniesienie kulturowe i jaka postać zostaje wyśmiana. Herbert
owszem, wielkim poetą był, ale cieszę się, że jest ktoś, kto
potrafi ściągnąć ten pomnik z cokołu i namalować mu markerem
wąsy.
Zachwycają
mnie w tej książce przede wszystkim obserwacje dotyczące
społeczeństwa i próba pokazania tego, co się dzieje, w krzywym
zwierciadle. No, może nie krzywym, a ciut przekrzywionym, bo
niestety większość z nich jest niewiele przesadzona. Pokazuje, że
kultura wysoka gdzieś nam się gubi w świecie lajków, memów,
wydawców nastawionych na ilość i zespołów zakładanych w co
drugim garażu. Mamy tak ogromny dostęp do wszystkich osiągnięć
ludzkości, który zawdzięczamy Internetowi, a i tak przeglądamy
galerie z kotami, Demotywatory i Kwejka. Całość, jak wspomniałam,
mimo wszystko mnie nie porwała. Lubię spójne fabuły, konkretne
miejsca i wciągające opisy. Bohaterowie nijacy w swojej
wyjątkowości to trochę nie mój typ literatury. Chyba wynika to z
próby stworzenia antypowieści – trudno mi stwierdzić, bo nigdy
wcześniej się z takim gatunkiem nie spotkałam. Może okaże się,
że to forma literacka przyszłości, kto wie. Wszak wszelkie nowości
zawsze były przyjmowane entuzjastycznie jedynie przez pewne grono
odbiorców, reszta nie była gotowa na porzucenie tego, co wytarte,
ale sprawdzone i dobre. Mnie się ta forma nie podoba, ale
niezaprzeczalnie są w tej książce rzeczy, które zyskały moją
aprobatę; są one związane raczej z treścią.
Przyszedł
moment podsumowania, a ja dalej nie wiem, czy ta książka mi się
podobała. Nie mam zdecydowanej opinii negatywnej ani pozytywnej,
którą mogłabym się podzielić i której chciałabym bronić.
Gdyby ktoś zaatakował utwór jako bezsensowny, pewnie bym
protestowała; gdyby się zachwycał, studziłabym jego zapał swoimi
krytycznymi uwagami. Niezaprzeczalnym jest, że Dziwak trafia w punkt
– jest doskonałą obserwatorką rzeczywistości i nie boi się
dzielenia się swoją opinią. Robi to zgrabnie, z klasą, nie
przekraczając granicy dobrego smaku, pokazuje ogromną wiedzę o
sztuce i kulturze, ale nie odtwarza jej, a przetwarza. Walczy z
tandetą, próbami oderwania się od „mainstreamu” i robienia
wszystkiego na opak, polemizuje z ludźmi, którzy chcą Ci
powiedzieć, jak masz żyć, bo wydaje im się, że mają do tego
prawo. Każda z postaci w pewnym sensie przegrywa. Nawet Janusz,
uznany w pewnych kręgach pisarz, chce więcej, Arkadiusz i Jo wciąż
czekają na moment, w którym świat przynajmniej w postaci kilku
osób legnie im u stóp i doceni to, co tworzą. Cieszę się, że
jest Joanna Dziwak, która nie boi się mówić, że za artystę może
się uważać każdy, ale nie każdy artystą jest. Okazuje się, że
odbiorców jest mniej niż twórców, a jakość tego, co się
tworzy, spada z dnia na dzień. Warto przeczytać tę książkę (ale
uczcie się na moich błędach i nie uważajcie jej za poważną ani
przez chwilę!), choćby dla tych zabawnych fragmentów –
absurdalnych, trafnych i przede wszystkim aktualnych. Nie jest to
dzieło ponadczasowe, ale sądzę, że lepiej je znać, niż go nie
znać, bo mam wrażenie, że Dziwak nie powiedziała jeszcze
ostatniego słowa. Oby tylko nie stała się w tym wszystkim częścią
tego, co dziś wyśmiewa, a w efekcie bohaterką innej prześmiewczej
powieści.
Korporacja ha!art
Ilona Sieradzka
Podoba mi się ta recenzja, zachęca do przeczytania. Szukałem czegoś prześmiewczego, na bieżące tematy i po zapoznaniu się z Twoimi słowami, myślę, że mogę to znaleźć w tej książce.
OdpowiedzUsuń1xbet Casino - 200 € bonus + 200 free spins + 200
OdpowiedzUsuń1xbet is one of the 10cric login biggest gambling sites on the 1xbet internet that's got a great reputation for its simplicity and ease 샌즈카지노 of use. The casino has a huge